Reportaże / Piotr Motyka / Szwecja
Kwiecień jest miesiącem, w którym już porządnie ciągnie na ryby. Wyposzczony po długiej zimie wędkarz zaczyna coraz bardziej niecierpliwie przeglądać sprzęt i zdjęcia z minionych wypraw, coraz częściej rozmawia z kolegami o potrzebie wyrwania się nad wodę – choćby na parę dni.
Wiedząc o tej niekwestionowanej prawdzie staram się już od paru lat zaplanować sobie coś na wczesną wiosnę, choć wiem, że plan ten obarczony jest zawsze pewną dozą ryzyka. Wszystko może bowiem skomplikować pogoda… I to w znacznie większym stopniu, niż w innych porach. Ale cóż – bez ryzyka niczego się nie osiągnie, o czym świadczy choćby wielotygodniowe wyczekiwanie himalaistów na krótkie choćby „okno pogodowe”, od którego zależy powodzenie wymarzonej, starannie zaplanowanej i suto opłaconej wyprawy. Pewnie, może się nie udać, ale gdy się uda – radość będzie ogromna.
My wędkarze nie ponosimy aż tak wielkiego ryzyka i aż tak wielkich kosztów, jak himalaiści, niemniej i u nas wyniki są w ogromnym stopniu uzależnione od przychylności aury. Różni nas jednak to, że wędkarz nawet przy skrajnie niesprzyjających warunkach coś tam z wody może wycisnąć, a u wspinacza sukces ma wymiar zero-jedynkowy: wszystko albo nic...
W roku 2017 mój wiosenny wybór nie był oryginalny – padł na szwedzką Smalandię, gdzie od wielu lat łowię w tym okresie pstrągi, uzupełniając je o wygłodniałe po tarle szczupaki. Oczywiście pod warunkiem, że tarło zdołało się już dokonać. Trafiło mi się już w kwietniu wiele pięknych okazów, w tym niejedna ryba metrowa. Lubię zatem ten czas. Jedynym problemem są wiosenne plenery zdjęciowe. To zdecydowanie najgorsza pora dla miłośników fotografii – kolory są blade, zieleni jak na lekarstwo, światło słoneczne ostre, mocno kontrastowe, często trafiają się dni pochmurne – bure i nieciekawe. No nie są te wiosenne zdjęcia szczytem marzeń, ale mimo to chodzę z aparatem aby uchwycić klimat tego czasu, który napełnia wędkarskie serca tak wielką radością. Cieszymy się, bo można już łowić! Można zbierać kolejne doświadczenia i napawać się zapachem wiosny. Oglądać pierwsze listki i kwiatuszki, słuchać śpiewu ptaków. Czy to nie to, na co tak długo czekaliśmy?
Wraz z Zenkiem i Robertem wybraliśmy się do Szwecji w połowie kwietnia. Głównym naszym celem były jednak pstrągi, które w tym okresie powinny dobrze brać na spinning, a szczupaki miały być tylko dodatkiem. Wybranym przez nas pstrągowym łowiskiem był uroczy potok płynący przez smalandzkie łąki i lasy, wśród licznych pagórków. Całodzienna sesja na tej rzece daje zatem nie tylko wędkarskie emocje, ale również sporą dawkę zdrowia. Kilkukilometrowy spacer wymaga niemałego wysiłku i niezłej kondycji.
Niestety, zimna wiosna spowodowała na początku niemal apatię ryb – przynajmniej w pierwszych dwóch dniach łowienia. Woda była przeraźliwie zimna - wręcz lodowata, a pstrągi stały w spowolnieniach nurtu, chroniąc się przed utratą sił. A więc na spokojnych prostkach, pod burtami brzegowymi, w wymytych na zakrętach dołach. Nie żerowały zbyt aktywnie, o czym świadczy rezultat rozgrywanych w tym samym czasie zawodów muchowych. Kilkunastu dobrej klasy wędkarzy złowiło tylko dwie sztuki, co było dla organizatorów wręcz klęską. Zaczęliśmy już snuć czarne myśli na temat tego łowiska…
Potem jednak okazało się, że ryby nie wyparowały z naszej rzeczki. W kolejnych dniach, gdy słońce mocniej zaświeciło, pstrągi się uaktywniły i udało nam się złowić kilka ładnych sztuk. Szczególnie na jednym ulubionym przez nas miejscu – koło zwalonego drzewa. Niezaciętych brań też było sporo, były jakieś spady – działo się. Największy pstrąg miał dobrze ponad 50 centymetrów, a złowił go Robert. My z Zenkiem mieliśmy nieco mniejsze sztuki, ale kilku z nich do granicy pół metra brakowało naprawdę niewiele. Brały głównie na woblery uzbrojone w pojedyncze haki, ale coś tam trafiło się również na obrotówkę. Pstrągi brały falami – przez kilkanaście minut notowaliśmy po kilka brań, by przez kolejnych kilka godzin nie zaliczyć nic. I potem znowu…
Ponadto, nasze potokowce były tym razem bardzo wymagające – najczęściej reagowały na perfekcyjnie wykonane rzuty, gdy przynęta wpadała do wody przy samych gałęziach lub pod nawis przybrzeżnych krzaków. Brania były wówczas natychmiastowe, tak, jakby ryby atakowały przynętę z powodu zaskoczenia. Gdy płynęły za wabikiem i lepiej mu się mogły przyjrzeć, trącały go tylko pyskiem z dużą ostrożnością. Owszem, czasem zaczepiały się w ten sposób o haczyk, co umożliwiało skutecznie zacięcie, ale w większości przypadków jednak nie. Spłoszone lub ukłute czmychały do swoich kryjówek i nie dawały się już z nich za żadne skarby wyciągnąć.
Poza łowieniem pstrągów mieliśmy też przetestować nieduże jeziorko, zlokalizowane w dość odludnym miejscu, w rezerwacie przyrody. Wybraliśmy się tam dwa razy na kilka godzin łowienia. Godne podziwu były przede wszystkim wielowiekowe dęby, rosnące wzdłuż alejki prowadzącej nas na łowisko. Okolica była w ogóle piękna, wokół nas panowała cisza i pełny spokój. Stare zabudowania świadczyły o tym, że niegdyś była tu miała wioska, osada lub ziemski majątek.
Było oczywiście nadal zimno, ale gdy tylko pokazało się słonko, szczupaki zaczynały nieśmiało gonić za zdobyczą. Dzięki temu mieliśmy szansę zaciąć kilka sztuk. Szczupaki brały mocno i pewnie, jak to zwykle na wodach nie znających jeszcze zbyt dobrze wędkarskich przynęt. Największa sztuka miała 80 centymetrów (ok. 4 kilo) i wyglądała, jakby była już wytarta. Poza szczupakami jezioro zamieszkują ponoć ładne okonie, ale nam nie było dane się z nimi zmierzyć. Nie brały w ogóle, zapewne z powodu zimna…
Jezioro jest nieduże, można śmiało opłynąć je na wiosłach i obłowić całe w jeden dzień. Łódka jest tylko jedna i nie łowi nikt poza wędkarzami mieszkającymi u naszego gospodarza. A więc jest to łowisko w pełni ekskluzywne, jakich niewiele nawet w Szwecji! Na brzegu można zrobić sobie ognisko czy grilla, posiedzieć i pokontemplować urokliwe otoczenie.
Ostatnim akordem była kilkugodzinna wizyta na stuhektarowym jeziorze, które znane nam już było z minionych lat. Jestem jednym z najlepszych w okolicy i w ogóle należy do czołówki jezior południowej Szwecji. Jego wody zamieszkuje sporo rekordowych szczupaków, a nam też było dane niegdyś ładnie tu połowić prawdziwe okazy.
Tym razem jednak ryby nie były aktywne. Przez większość czasu nie działo się dosłownie nic, a krótki żer trwał zaledwie pół godziny. Wtedy wyholowaliśmy do łódki cztery sztuki, jednak wszystkie były małe, w granicach 50 centymetrów. Pogoda była oczywiście niestabilna – raz świeciło słońce, raz przechodziła burza gradowa…
Wyjazd był wiec, tak jak się spodziewaliśmy, dość trudny. Jak się potem okazało, rok 2017 można zaliczyć w ogóle do najtrudniejszych na przestrzeni ostatnich 30 sezonów. Zawirowania pogodowe, nawroty zimna i śnieżyc, to wszystko dało popalić… W efekcie ryby trochę zgłupiały, ale w krótkich okresach aktywności pomimo wszystko można było na nie skutecznie zapolować. Warunkiem – jak zawsze – była obecność nad wodą! O to się postaraliśmy, była też więc jakaś nagroda.
Piotr Motyka
Smalandia (okolice Vaxjö), kwiecień 2017
Galeria zdjęć z wyjazdu:
Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!
Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.
Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.
Zapraszam serdecznie!