Analizy / Piotr Motyka
Tak turbulentnego sezonu na szwedzkich łowiskach, jak ten mijający, jak żyję nie pamiętam. Anomalie pogodowe zaowocowały kompletnym rozregulowaniem kalendarza brań – szczególnie szczupaków. W efekcie cześć naszych grup połowiła poniżej oczekiwań – szczególnie te, które przybyły w tradycyjnie dobrych terminach. Z kolei inna część wędkarzy połowiła nadspodziewanie dobrze. To głównie ci, którzy rezerwowali pobyty w nietypowych tygodniach, kiedy domki i łodzie stoją zazwyczaj puste. A więc - całkowity galimatias!
Po względnie łagodnej zimie już w pierwszej połowie marca na wielu łowiskach zaczęły się dobre brania. Nieliczni ryzykanci, którzy zdecydowali się na bardzo wczesne wyjazdy – czyli w marcu i pierwszej połowie kwietnia, wygrali los na loterii. Wygłodniałe szczupaki zaczęły bardzo intensywnie żerować przed przystąpieniem do tarła. Padło wiele okazów, a ilość łowionych ryb była co najmniej zadowalająca. Oczywiście odnosi się to przede wszystkim do Szwecji południowej, bo w środkowej i północnej Szwecji panowała jeszcze sroga zima.
Na wielu łowiskach południowej Szwecji szczupaki przystąpiły do tarła normalnie w kwietniu. Jednak wówczas nastąpił prawdziwy kataklizm. Nagłe ochłodzenie połączone z opadami śniegu przerwało tarło, a szczupaki zapadły w letarg, czekając na podniesienie się temperatury. Gdy już nastąpiło, było niestety krótkotrwałe, po czym znowu się ochłodziło. Szczupaki kompletnie zgłupiały. Część z nich próbowała się wycierać, część znowu wybrała wyczekiwanie. Niewiele drapieżników wykazywało aktywność żerową. Niemniej kręcące się w pobliżu tarlisk ryby od czasu do czasu meldowały swoją obecność na wędkach. Było to jednak o wiele za mało, biorąc pod uwagę oczekiwania polujących na nie polskich wędkarzy. Nie takich wyników się spodziewali, nie takie mieli w pamięci porównując to co się działo do lat poprzednich.
W kolejnych tygodniach (koniec kwietnia – początek maja) utrzymywały się nadal wahania temperatury - tak, że szczupaki nie mogły się do końca zdecydować na dokończenie tarła. Ta szalona wiosenna karuzela miała naszym zdaniem wpływ na cały sezon. Tradycyjnie dobry maj okazał się słaby (dla niektórych grup nawet bardzo), a początek czerwca trochę (ale niewiele) lepszy. I bez znaczenia, czy były to jeziora czy szkiery. Prawdziwą traumę przeżył na przykład Robert Taszarek, rezydujący w roku 2017 na świetnej w wielu poprzednich latach zatoce Gamlebyviken. Po trzech tygodniach miotania się po swoich ulubionych miejscówkach był bliski obłędu – ryby brały sporadycznie, jakby odpłynęły gdzieś w siną dal pozostawiając na miejscu jedynie nielicznych maruderów. Ale gdy kończył się już czas pobytu Roberta w Gamleby, nagle szczupaki zaczęły brać. I to brać bardzo intensywnie! W tradycyjnie dobrych miejscach, które wydawały się być do tej pory puste, esoxy atakowały łapczywie niemal każdy podstawiony im wabik. Wszystko jakby wróciło do normy, z tym, że kilka dobrych tygodni później niż zazwyczaj. Robert opuszczał Gamleby zszkokowany – dokładnie w momencie, kiedy najlepsze brania dopiero się zaczynały.
Wyjątkowo dobry był natomiast początek lata – począwszy od połowy czerwca. Sam wybrałem się wtedy na Alandy, które nie są wprawdzie Szwecją, ale leżą tak od niej niedaleko, że można je uznać za miarodajne dla naszej analizy. Szczupaki brały momentami jak szalone! Choć gwoli uczciwości muszę przyznać, że zdarzały się też dni, kiedy całkowicie unikały żeru. Ale po słabszym dniu, woda znowu ożywała i odkrywała przed naszymi oczami swą niewiarygodną zasobność.
Jeśli chodzi o jesień, było bardzo zmiennie – część grup połowiła wręcz fenomenalnie i od razu zabukowała kolejne terminy na rok przyszły (np. bardzo dobry październik w Senoren, Jordö oraz na szkierach Św. Anny), część połowiła przeciętnie, a jeszcze inna część - wręcz beznadziejnie. Wielu wędkarzy przybywających rokrocznie do Szwecji było zdania, że szczupaki są w tym sezonie wyjątkowo trudne i zachowują się inaczej niż zwykle. Podobne opinie wyrażali też miejscowi. Ja też nie mogę zaliczyć tego sezonu do najbardziej udanych, choć swoją metrówkę złowiłem, a nie co roku się to zdarzało (to kolejny dowód na „dziwactwo” mijającego sezonu). Był to raczej jeden z sezonów najtrudniejszych, jeśli nie w ogóle najtrudniejszy. Z kolei mój kolega Tomek Wieczorek z biura uważa ten sezon za jeden z najlepszych w swojej karierze. Tomek skupił się na dużych jeziorach środkowej Szwecji i upartym, konsekwentnym polowaniu na duże, pelagiczne szczupaki. Efekt to 10 metrowych ryb na jego dwa wyjazdy!
W podsumowaniu można napisać: wiemy na pewno, że szwedzkie szczupaki niezmiennie są w łowiskach i to w wielkich ilościach. Potencjał wody pokazują te tygodnie, kiedy łowi się ich dziennie po kilkanaście (a nawet kilkadziesiąt!) na osobę. Jednak ryby nie zawsze chcą brać wtedy, gdy my tego oczekujemy. Po prostu wędkarstwo jest nie do końca przewidywalne, a ustalone od lat reguły gry mogą niekiedy stanąć na głowie. Wystarczą wiosenne pogodowe turbulencje i już mamy niezły pasztet!
Ale z drugiej strony nieprzewidywalność to jedna z najważniejszych cech wędkarstwa, która pcha nas do uprawiania tego hobby i sprawia, że nie może ono nam się znudzić.
Piotr Motyka
PS. A oto wypowiedzi na temat mijającego dziwnego sezonu moich współpracowników oraz kilku doświadczonych wędkarzy.
„W sezonie 2017 wyjeżdżałem do Szwecji dwa razy: w końcu czerwca oraz we wrześniu. Dla mnie był to paradoksalnie najlepszy sezon od lat jeżeli chodzi o duże szczupaki i okonie. Ilościowo było gorzej, ale generalnie nastawialiśmy się na duże ryby i może dlatego. Zadaje sobie jednak sprawę, że ominął mnie najsłabszy od kilku sezonów koniec kwietnia i maj. Zima zupełnie rozstroiła rybie tarło. Wiem, że były wody w południowej Szwecji, gdzie szczupak kończył tarło w czerwcu! Były też takie, gdzie wytarł się w marcu. Po prostu masło maślane… To jednak uroki wędkarstwa.”
„Ten rok zacząłem dosyć wcześnie, bo na przełomie marca i kwietnia - zachęcony raportami z wody. Zazwyczaj na weekendowe wyjazdy wybieram archipelag Blekinge czyli okolice Karlskrony, więc i tym razem „walczyłem” w szkierach. Skoncentrowałem się na wschodniej części archipelagu, woda była tam wyraźnie cieplejsza niż w części zachodniej i „lokalesi” donosili o dobrych wynikach. Okazało się, że mieli rację w jednej z rozległych i bardzo płytkich zatok woda osiągnęła ponad 9 stopni Celsjusza i szczupak zaczął się tam gromadzić, przygotowując się do tarła. Brań było bardzo dużo na wodzie 50-100 cm. Godzinami dryfowaliśmy w jednej zatoce, gdzie łowiliśmy kilkadziesiąt ryb w ciągu jednej sesji. Resztę dnia poświęcaliśmy na eksplorację innych miejsc. Co ciekawe, nigdzie nie było takiej ilości ryb, co w tej jednej konkretnej zatoce. Mimo tego bardzo obiecujący początek sezonu. Jako, że utrzymuję z lokalnym przewodnikiem stały kontakt to wiem, że od połowy kwietnia nastąpiło kompletne załamanie brań i słabe wyniki utrzymywały się aż do końca maja.
Drugi wyjazd na szczupaki to lipiec - nie obiecywałem sobie zbyt wiele po letnim łowieniu. Ale okazało się, że było bardzo dobrze!!! Oczywiście Boren zawsze obdarza fajnymi wynikami, ale takich się nie spodziewałem. Co ciekawe na wodzie było bardzo dużo lokalnych wędkarzy - ale wszyscy łowili okonie, których jest w Boren bardzo dużo. Wydaje mi się, że jako jedyni łowiliśmy szczupaki :) Mimo to - pobiłem swój życiowy rekord - szczupak 112 cm. A ryb 80-90 cm mieliśmy około 10 sztuk na łódkę dziennie. Oczywiście w środku dnia była „plaża” i nic się nie działo, ale rano i po południu (od 16.00 do 21.00) brania były praktycznie non stop. Oczywiście nie na płytkim, wszystkie szczupaki łapaliśmy na wodzie o głębokości 4-6 metrów. Nie pamiętam tak dobrego lata, było wyjątkowe. Z opowiadań lokalnych wędkarzy (ekipa ze sklepu wędkarskiego w Linköping) wynikało, że oceniają oni sezon letni (koniec czerwca i lipiec) jako absolutnie „nienormalny” - w sensie pozytywnym.
Kolejna i niestety ostatnia wyprawa odbyła się we wrześniu - tym razem byłem na Alandach. No i co tu dużo mówić - jak na wrzesień było słabo. Co prawda nasza 6-cio osobowa ekipa złapała kilkaset ryb, ale rozmiarowo było źle. Po prostu duża ryba nie spłynęła na płytsze miejsca i jedyne co na pozostało, to walka ze szczupaczym przedszkolem, okoniami i sandaczykami.
Generalnie sezon dziwaczny - rewelacyjny marzec i początek kwietnia, wyjątkowo dobra pełnia lata i słaby wrzesień. Zresztą kilka ostatnich sezonów było dziwnych, słabe zimy i zimne początki wiosny mocno mieszają w zegarach biologicznych ryb. Pozostaje nadzieja, że w 2018 trochę im się wyrówna :)”
„Sezon 2017 znacznie różnił się od poprzednich lat. Maj, który zazwyczaj jest doskonałym miesiącem nie tylko na szkierach ale i jeziorach, gdyż szczupaki są nieźle odżywione po tarle i wciąż żerują w najlepsze, tym razem odrobinę mnie rozczarował. Choć jednocześnie pokazał olbrzymi potencjał szkierów. Spędziłem dwa tygodnie maja w okolicy Karlskrony. Ryby niechętnie współpracowały i zdarzało się, że łowiliśmy 10 szczupaków na łódkę (co na tym łowisku jest wynikiem bardzo słabym), choć były też dni, gdy mogliśmy pochwalić się liczbą 40 czy 50 ryb na trzech wędkujących.
Szczupaków jednak było zatrzęsienie! W płytkiej i krystalicznej wodzie widzieliśmy jak po kilka sztuk odprowadzały przynęty lub widząc cień łódki uciekały. Podczas cichego dryfu na odcinku 10 metrów widywaliśmy nawet po 20 drapieżników! Ryby były w każdej płytkiej zatoce! Muszę przyznać, że takiego zagęszczenia szczupaków nie widziałem jeszcze nigdy i nigdzie.
Nie wiem czym to wytłumaczyć – szczupaków było zatrzęsienie, jednak niechętnie startowały do naszych przynęt. Przychodziły momenty, gdy każdy rzut kończył się braniem, a zaraz potem esoxy tylko odsuwały się od gum i woblerów. Najlepsze efekty dawała poczciwa i trochę już zapomniana wirówka z czerwonym chwostem lub średniej wielkości guma na bardzo lekkiej główce jigowej.
Późna jesień też nieco mnie zawiodła. Postanowiłem pojechać na jezioro z liczną populacją olbrzymich szczupaków i wymyśliłem sobie, że przełom października i listopada będzie doskonałą okazją do pobicia życiówki. Ryby zawiodły kompletnie i choć codziennie widziałem zapierające dech w klacie zapisy olbrzymich szczupaków na ekranie echosondy, to udało się przechytrzyć tylko jedną rybę powyżej metra.
Ten dziwny sezon szczupakowy uratował mi wrzesień. Szukaliśmy sandaczy w jeziorze Storsjön, słynnym z okazowych mętnookich. Przez pierwsze dni wyprawy sandacze żerowały bardzo chimerycznie, za to wyłowiliśmy się pięknych szczupaków! Nasza ekipa przez sześć dni złowiła 4 esoxy powyżej metra (największy 108 cm) oraz kilkanaście ryb 90+. Niemal wszystkie duże szczupaki stały na głębokiej wodzie, często w toni.”
„Ten rok w Szwecji pod każdym względem był wyjątkowy. Każdy kto myśli, że są to łatwe łowiska i zawsze gwarantują świetne wyniki - może się grubo zawieść. Tam każde jezioro czy rzeka również rządzi się swoimi prawami. Po raz kolejny potwierdziła się „złota zasada” co do obserwacji temperatury wody, kierunku wiatru jak i miejsc grupowania się drobnicy. Odwiedzane przez nas w tym roku łowiska potwierdzają, że aby skutecznie łowić, należy im poświęcić przynajmniej kilka dni.
Wiosnę otworzyliśmy tradycyjnie na szkierach Św. Anny – doskonałym łowisku szczupakowym, chyba jednym z najlepszych w Europie. Chociaż ciężko tam ostatnio o giganty i życiowe rekordy, to jak znajdzie się po kilku dniach pływania „klucz”, to można się nałowić. Ciekawą alternatywą są jak zawsze stada okoni i sandaczy, lecz nie łatwe do wytropienia w plątaninie wielu wysepek, zatoczek i podwodnych górek.
Schyłek lata i początek jesieni to wizyty na nowych łowiskach i nieśmiałe penetrowanie nieznanych, wręcz dziewiczych jeszcze wód. Ciężkie warunki pogodowe, wysokie ciśnienie i duży wiatr utrudniały skutecznie dostęp do najciekawszych zakątków (przynajmniej według map), lecz konsekwentne obławianie wytypowanych na początku łowisk przyniosło zaskakująco dobre rezultaty. Kluczem do sukcesu okazała się pora wędkowania w danym rejonie. Nagrodą za rozpracowanie łowiska było kilkanaście okoni, z których najmniejszy miał 41 cm. Na coś takiego czekałem dobrych kilka lat!
Kolejne łowisko to polowanie na szczupakowe rekordy. „Gruba woda” - takim hasłem można je opisać. W ciągu dwóch dni na dwie łódki złowiliśmy 5 ponad metrowych ryb (największa mierzyła 108 cm), a każdy z nas miał na wędce okaz grubo przekraczający te wymiary! Na tej wodzie po raz pierwszy do syta połowiłem wertykalnie szczupaków. Szukaliśmy głębokich miejsc od 12 do 20 m z delikatnym spadem. Szczupaki stały dokładnie na samych kantach i pilnowały stad sielawy zbitej w duże kule o średnicy przekraczającej nieraz kilka metrów. Brania na napiętej lince były wręcz atomowe i na długo pozostaną w mojej pamięci. Do tej pory czuję je w łokciu - coś niesamowitego!
Kluczem okazało się bardzo precyzyjne pływanie Arka i szybka reakcja na pojawiające się na ekranie echosondy zapisy. Im mniej ruchliwa przynęta - tym lepsza, chętniej i szybciej atakowana przez drapieżniki, ale o tym będziecie mogli niedługo przeczytać w artykule zatytułowanym „Siła bezruchu”, który właśnie kończę pisać.
Podsumowując, jak każda woda i o każdej porze roku potrzebuje czasu aby ją poznać i rozszyfrować, znaleźć choćby jedną prawidłowość, dlaczego danego dnia łowimy, a innego nie. Takie obserwowanie i wyciąganie wniosków odwdzięczy się z pewnością pięknymi okazami… No, ale aby takie łowić, musi być spełniony jeden warunek: one muszą w tej wodzie być! – ale o to w Szwecji jak na razie możemy być spokojni!”
„Nasza czerwcowa wyprawa do środkowej Szwecji miała dwa oblicza. Przez pierwszy tydzień próbowaliśmy szczęścia na jeziorze Voxsjön, na którym w tygodniach poprzedzających nasz przyjazd wiele grup bardzo dobrze połowiło. U nas jednak nastąpił całkowity zastój brań i nie złowiliśmy praktycznie nic. Na drugi tydzień gospodarz przewiózł nam łódki na położone niedaleko inne jezioro o nazwie Herten. I tam nagle szok: woda otworzyła się i połowiliśmy kapitalne ryby!
Codziennie każdy miał na koncie co najmniej po kilka grubych szczupali, a mi trafiły się dwa prawdziwe okazy o długości 105 i 95 cm. Ryby brały tylko przy trzcinach, na dość płytkiej wodzie, a jako przynęty używałem łamanego woblera imitującego małego szczupaczka. Tak więc, jak mówi przysłowie, fortuna kołem się toczy. Na jednym jeziorze porażka, na drugim piękne, niezapomniane chwile. Łowię już wiele lat, dlatego dodam jeszcze: właśnie takie jest wędkarstwo!”
„Moje podsumowanie odnośnie Szwecji w 2017 wygląda tak:
Pod koniec maja byłem w szkierach Św. Anny. Jak to często ze szkierami bywa, jesteś albo ciut za wcześnie albo za późno. Tym razem byliśmy za późno. Większe szczupaki wyszły już z płytkiej wody i stały pod śledziem. Na płyciznach jedynie pierwszego dnia złowiłem trzy ryby około 90 cm (w zatoce niedaleko domku). Później było już tam pusto. Generalnie ilościowo bez szału, ale mniejsze szczupaki można było dłubać z trzcin.
W sierpniu wybrałem się na Juttern. Ilościowo było nieźle. Przy rodzinnym łowieniu padało po kilkanaście sandaczy dziennie w rozmiarze szkoleniowym. Słabiej z okoniem, ale może nie trafiłem na porę. Nie udało się tym razem złowić nic większego.
Natomiast we wrześniu odwiedziłem jeziora Mallangen i Lang Rösten. Według mnie to fajne łowiska na przyszłość (szczególnie Lang Rösten), ale nie dla słabych wędkarzy. Gdy się poświęci mu im trochę czasu i wysiłku, powinny być dobre wyniki i okazy. Wiosna „szczupakowo” powinna też być OK.”
„Jako rezydent biura Eventur przebywałem w tym roku w Gamleby (łowisko szkierowe) od końca kwietnia do połowy czerwca. Początek łowienia (koniec kwietnia do pierwszych dni maja) nie odbiegał od wyników z poprzednich lat. Klienci łowili po 7-10 szczupaków dziennie lub niekiedy więcej - również łowione były wtedy sandacze i pojedyncze duże okonie. Potem zrobiło się bardzo słabo i praktycznie cały maj był istną „mordęgą”. Z trudem udawało się złowić dziennie 1-2 szczupaki na osobę, a bywało, że klienci po całym dniu łowienia byli „na zero”. Ten stan trwał praktycznie do 20-stego maja i przy tym frustracja łowiących sprzyjała tworzeniu się opinii, że nie ma tam ryb.
Dopiero po 3 czerwca nagle pojawiły się aktywnie żerujące szczupaki oraz okonie. I wówczas złowienie indywidualnie kilkunastu zębatych przez kilka godzin nie było absolutnie żadnym problemem. Umieściłem nawet na swoim facebooku notatkę podpartą zdjęciami, że ryb jest w łowisku bardzo dużo i zaczęły nagle żerować.
Generalnie uważam, że dobry czas żerowania drapieżników (poza końcem kwietnia) przesunął się na koniec maja i czerwiec, a wynika to ze zmian klimatycznych, które również w Szwecji są wyraźnie zauważalne. Ten stan według mnie trwa już od dobrych czterech lat.”
„Po prawie 15 latach łowienia szczupaków w Szwecji mogę powiedzieć, że cały czas się uczę i ryby ciągle mnie zaskakują. Każdy kto twierdzi, że połowienie szczupaków w Szwecji to czysta formalność, albo nigdy tam nie był, albo miał po prostu szczęście i wstrzelił się w korzystne warunki.
Szczupaków w Szwecji są gigantyczne wprost ilości, a jeśli ktoś uważa inaczej, to nie mam ochoty nawet podejmować z nim dyskusji. Takie twierdzenie to wierutna bzdura albo prowokacja. Niemniej prawdą już jest opinia, że szczupaki potrafią być naprawdę kapryśnie i nieprzewidywalne. Sezon 2017 potwierdził mi to wyjątkowo dobitnie. Szwecję odwiedziłem dwa razy na wiosnę: wczesnym majem wybrałem się na szkiery Senoren, a w drugim tygodniu czerwca odwiedziłem okolice Kallsö w archipelagu Św. Anny. Obie te lokalizacje znam bardzo dobrze, łowię tam od lat z dobrymi wynikami. Jechałem więc jak „po swoje”, a przyszło się zmierzyć z twardą rzeczywistością.
Na Senoren szczupaków widziałem dosłownie setki. Wybrukowane były nimi wręcz całe płytkie zatoki z krystaliczną wodą. W słoneczne dni można je było liczyć jednego po drugim. Co z tego, jeśli nie reagowały zazwyczaj na żadne przynęty… Część z nich była przed tarłem, większość w trakcie i te były w ogóle nie do złowienia. Ale część była już dawno po tarle z niewiadomych powodów, jakby do rozrodu przystąpiły znacznie wcześniej niż pozostałe. I na te trzeba było właśnie wyczekać moment. Przychodziły 2-3 godziny w ciągu dnia (zazwyczaj wiązało się to ze zmianą kierunku wiatru na południowy, który jest w tej okolicy kluczem do sukcesu) i esoxy po prostu wariowały. Brały mocno, wyraźnie i fajnie walczyły. Były też ślicznie wybarwione, grube i krępe.
Okazało się, że najlepszym łowiskiem potarłowych ryb w całym archipelagu była przydomkowa zatoka, którą wszyscy traktowaliśmy po macoszemu. Tylko dwóch kolegów konsekwentnie obławiało ją każdego dnia i czekało na moment brań. Ich efekty były powalające. Podczas gdy my przemierzaliśmy kilometry po całym archipelagu, Andrzej oraz Sati golili szczupaka za szczupakiem 3 minuty łódką od naszej bazy. A przecież pierwsza zasada łowienia na szkierach, to pływać, szukać i jeszcze raz pływać…
Na Kallsö nie było najgorzej, ale też znacznie słabiej niż w poprzednich sezonach. Liczyłem na mega brania w okresie kończącym tarło śledzia w szkierach. W pojedynkę miałem na łodzi dziennie od 4 do 12 ryb. To nie jest jakiś koszmarny wynik, ale te szkiery przyzwyczaiły mnie do lepszych rezultatów. Wiedziałem, że ryb w łowisku jest multum z poprzedniego i wcześniejszych sezonów (nie da się przełowić takiego obszaru nawet w kilkanaście lat), ale nie chciały brać. Odprowadzały przynęty do samej łodzi, skubały ogonki i tylko od czasu do czasu któryś łupnął jak przystało.
Dlaczego było w czerwcu tak mizernie? Mogę się tylko domyślać, ale sądzę, że to konsekwencje na przemian ciepłej i bardzo mroźnej wiosny oraz zupełnie rozregulowanego tarła, którego wpływ odczuwali wędkarze przez cały wiosenny okres. Sytuacja na Kallsö poprawiła się dopiero we wrześniu – i to mocno. Ja niestety wówczas nie byłem, ale kilka grupek kolegów zacnie tam połowiło”.
„Tegoroczny wyjazd na ryby nie różnił się dla mnie zasadniczo od kilku poprzednich. Na wyprawach wędkarskich zawsze były dni, kiedy ryby brały słabo lub wcale, ale zawsze przychodził też moment, kiedy worek z braniami się otwierał i człowiek mógł sobie powetować wcześniejsze niepowodzenia. Nie inaczej było i tym razem. Na czerwcowym wyjeździe do południowej Szwecji po kilku mizernych dniach doczekałem się w końcu dobrych brań szczupaków. W efekcie udało mi się podebrać wiele ładnych sztuk, a największy otarł się nawet o metr (zabrakło centymetra, może dwóch). To było na jeziorze Malmingen, które ma moim zdaniem duży potencjał. Poza tym z minionego sezonu pozostanie mi w pamięci piękny pstrąg. który trafił mi się na leśnym jeziorku. To była walka!
A że ryby nie zawsze chcą brać? To normalne. Jak są w wodzie, zawsze w końcu się odezwą. Czasem jednak przeszkadza pogoda bądź inny czynnik. A zresztą najważniejszy jest dla mnie wypoczynek i kontakt z naturą, wędka jest tylko dodatkiem. Nie mam więc z tym żadnego problemu…”
„Moja relacja z pierwszego tygodnia pobytu nad Vindommen będzie niemiarodajna. Przyjechaliśmy na miejsce w sobotę z rocznym wnuczkiem (ostatni tydzień sierpnia). Nie było szans, aby wypłynąć, udało mi się jedynie sklarować sprzęt i rozłożyć ukochany domek małego, jaki mu na szczęście zabrałem. W niedzielę od świtu - oberwanie chmury. Deszcz przestał lać około 22.00. Syn z żoną wykorzystali moment i pojechali na cały dzień do Sztokholmu. Jak zobaczyłem zdjęcia - zbaraniałem. Krótkie rękawki, słoneczko. U nas psa z domu byś nie wygonił.
W poniedziałek rano poleciałem wybierać z łódki wodę, prawie zatonęła. Na brzegu znalazłem kilkanaście prawdziwków i czerwoniaków. No i się zaczęło. Moja żona - zapalona „grzybiara”, wyciągała mnie ciągle do lasu i moje ukochane okonie zaniedbywałem. W tych okolicach nigdy nie trafiliśmy na taki wysyp! Z kolei szczupak mnie w ogóle nie interesował, aczkolwiek na kijku do 7 g z metrówką parę minut powojowałem. W sumie łapiąc przez 5 dni (po 4-5 godzin) złapałem około 60 sztuk okoni między 25-38 cm. Okonie łowiłem praktycznie w jednym miejscu, gdzie w porzednich latach złowiłem kilka sztuk powyżej 45 cm.
Syn odjechał w sobotę i na pierwszy tydzień września dojechała moja stała ekipa. No i od niedzieli zaczęliśmy zawody, jak co roku. Pogoda była fatalna - 3 dni lało, nastąpiło ochłodzenie, spadek ciśnienia. Warunki w porównaniu z poprzednim tygodniem zmieniły się diametralnie. Na przykład w poniedziałek (4 września) nikt nie wypłynął.
Ale do rzeczy. Złowiliśmy w 8 wędkarzy 121 szczupaków (największy 90 cm), 166 okoni (z tego 120 sztuk złowiło dwóch wędkarzy, największy 38 cm). Sandaczy było 9 złowionych w ostatnie dwa dni (7-8 września), największy 80 cm. Temperatura wody spadła w ciągu tygodnia o 5 stopni. Reasumując: złapaliśmy w 8 osób 296 wymiarowych ryb.
Bywało lepiej, ale bywało i gorzej. Przede wszystkim nie było dużych ryb (poza jednym sandaczem), metrowych szczupaków, okoni 40-staków. To tyle”.
Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!
Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.
Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.
Zapraszam serdecznie!