Reportaże / Piotr Motyka / Niemcy
Od zeszłego roku zachorowałem na Rugię. Jesienią, kiedy wyprawy do Laponii na moje ulubione pstrągi i lipienie pozostają już tylko w sferze marzeń, kilkudniowy wypad na sandacze jest doskonałą opcją na kolejną wędkarską podróż. Zarówno z punktu widzenia wędkarza sportowego jak i smakosza znakomitych potraw z ryb.
Zasługa w tym niewątpliwie naszego wybitnego przewodnika – Grześka, który ma rozpracowany temat jak nikt inny. Potwierdził to kolejny wyjazd na największą niemiecką wyspę, który odbyłem w towarzystwie trzech kolegów w październiku tego roku. Sam byłem bardzo ciekaw, czy będzie tak samo jak przed rokiem, kiedy wraz z Zenkiem Grabowskim zaliczyliśmy bardzo udaną sandaczową „trzydniówkę” (relacja z tamtego wyjazdu TUTAJ).
Grzesiu to jednak klasa sama w sobie – ten gość ma wybitną powtarzalność swoich przewodnickich usług. Tak więc również i tym razem zaliczyliśmy kapitalne połowy, których okrasą były sztuki przekraczające 80 centymetrów. Oczywiście nie stanowiły one większości naszych trofeów, były - jak to się potocznie mówi - przysłowiowym „smaczkiem” czy „wisienką na torcie”, ale ilość wyholowanych sztuk w przedziale 45-65 centymetrów (a więc takich jak najbardziej „kulinarnych”) była jeszcze większa niż rok temu. Ogółem brań zaliczyliśmy bardzo dużo, w najlepszy dzień złowiłem chyba ze 20 sandaczy, a przeciętnie każdy z nas kończył dniówkę z wynikiem od kilku do kilkunastu sztuk.
Pogoda dopisała, bo nie padało, a czasem nawet świeciło słońce. Nie wiało też zanadto, warunki do połowu były więc optymalne. Każdy wędkarski dzień kończyliśmy pod wiatą koło naszego hotelu w Stralsundzie, gdzie Grzesiu filetował nam złowione ryby. Dzienny limit sandaczy na tej wodzie to 3 wymiarowe sztuki na osobę, a że było nas sześciu (był jeszcze kolega Grzegorza - Michał), to sprawienie 18 ryb musiało zająć trochę czasu. Zresztą to sprawianie pod wiatą to już prawdziwy rytuał - oprócz filetowania żartujemy sobie tam wesoło i popijamy rum z colą oraz lodem (Grzesiek dopuszcza tylko taki trunek), wspominając godziny spędzone na wodzie. Słuchamy też pilnie porad mistrza, bo to bezcenna wiedza, która daje nam też szansę na znacznie lepsze wyniki również na innych łowiskach sandaczy (np. Szwecja czy Hiszpania).
Poniżej zamieszczam reportaż zdjęciowy z naszego pobytu w Stralsundzie i wędkowania.
Ostatniego dnia, już tradycyjnie, postanowiliśmy z Zenkiem zobaczyć coś ciekawego w okolicy. W zeszłym roku zwiedzaliśmy wyspę Uznam i Stralsund, teraz nasz wybór padł na Rostock. To jeden z największych niemieckich portów (w czasach NRD największy w tym kraju), miasto hanzeatyckie o bogatych tradycjach handlowych, posiadające dawniej potężną stocznię (Warnow-Werft), słynące też z niezłej drużyny piłkarskiej („Hansa” Rostock). Tuż obok Rostocku, w ujściu rzeki Warnow, leży nadmorski kurort Warnemünde – jeden z najchętniej odwiedzanych na niemieckim wybrzeżu Bałtyku (trochę przypomina nasz Sopot, ale tylko trochę). Niestety, nie dopisała nam tego dnia pogoda – było pochmurno, szaro i brzydko. Ale wyboru pod tym względem nie mieliśmy. Oto kilka zdjęć z naszej wycieczki.
Pewnie w przyszłym roku znowu wybiorę się w październiku do Grześka na Rugię. Dlatego już teraz mogę zapowiedzieć kolejny reportaż – będzie równo za rok.
Piotr Motyka
Stralsund-Rostock, październik 2021
Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!
Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.
Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.
Zapraszam serdecznie!