Nasz blog wędkarski

Wysyp stulecia

Na ryby, na grzyby...

Z archiwum wypraw / Piotr Motyka / Finlandia

Tak się jakoś składa, że pociąg do grzybobrania towarzyszy niemal każdemu wędkarzowi. Umiłowanie przyrody i nawyk do spędzania czasu na świeżym powietrzu, a także atawistyczny instynkt zbieracko-łowiecki – to całkiem logiczne przyczyny połączenia tych pasji.

Nie inaczej jest ze mną i moimi kolegami po kiju. Lubię zbierać grzyby i zawsze, gdy jadę na ryby do Skandynawii latem lub jesienią, od razu po zjechaniu z promu, na pierwszym postoju „za potrzebą”, rozglądam się po lesie za kurkami i prawdziwkami. Jeśli lato jest gorące i suche, zwykle nic nie widać. Ale jeśli sezon jest w dużej części wilgotny i deszczowy, a temperatura nie spada poniżej piętnastu stopni, można liczyć na prawdziwe żniwa. Lasy wtedy wprost kipią od grzybów, bo Skandynawowie ich zasadniczo nie zbierają. Wprawdzie w ostatnich latach pojawiła się konkurencja w postaci robotników sezonowych ze wschodniej Europy, w tym z Polski, ale i tak nadal starczy tych skarbów dla wszystkich.

Pamiętam kilka wspaniałych sezonów, kiedy nazbierałem się grzybów za wszystkie czasy, zarówno w Szwecji, jak i Finlandii czy Norwegii. Piękne prawdziwki, czerwone koźlarze, podgrzybki, kurki i rydze układałem z dumą w koszyku, a potem przyrządzałem z nich wraz z moimi towarzyszami fantastyczne potrawy stanowiące rozkosz dla podniebienia. Ale zdecydowanie najlepszy był rok 2011, kiedy wraz z małżonką oraz moim przyjacielem Ignacym wybraliśmy się na sierpniowy urlop do Finlandii.

Fiński las i jego skarby

Celem naszej eskapady były okolice miasteczka Saarijärvi w środkowej części tego kraju. Tam już mieli na nas czekać inni znajomi – w sumie cztery osoby, którzy przyjechali kilka dni wcześniej. Razem wynajęliśmy przestronny 10-osobowy dom, położony nad samym brzegiem jeziora. Liczyliśmy na połowy sandaczy i okoni, bo lato to nie jest najlepszy czas na szczupaki. Ale przede wszystkim chcieliśmy beztrosko wypocząć na łonie natury.

Po przybyciu na miejsce od razu zauważyliśmy kilkanaście dorodnych prawdziwków, rosnących przy samym wejściu do domu. Jednak nasi przyjaciele nie pozwolili nam się do nich zbliżać i pod żadnym pozorem zbierać, bo miały stanowić piękną ozdobę najbliższej okolicy w czasie naszego kilkudniowego pobytu. Niczym barwne i pachnące kwiaty rosnące na klombie pod oknem. Od dwóch dni obserwowali jak rosną i przywykli już do nich, jakby były częścią rodziny :-) Karnie posłuchaliśmy, choć ręce świerzbiły. Las jednak rozpoczynał się już kilka metrów od domu, od razu po rozpakowaniu bagaży wyruszyliśmy więc z Ignacym z koszykami w rękach na poszukiwanie leśnych okazów. To, co spotkało nas w lesie, przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Grzybów były takie ilości, jakich jeszcze nie widziałem nigdy. W obliczu takiego bogactwa skupiliśmy się na tych najbardziej szlachetnych gatunkach, czyli prawdziwkach, czerwonych kozakach, borowikach sosnowych… Inne omijaliśmy, bo szkoda nam było miejsca w koszykach. Największe ilości grzybów rosły w tych miejscach, gdzie las sąsiadował z jeziorem. Na pewno sprzyjała temu większa niż gdzie indziej wilgotność. Tam można je było kosić…

Buszowaliśmy tak po lesie prze trzy kolejne dni, jakby nie mogąc nacieszyć się do syta bogactwem leśnych skarbów. Nie każdy sezon bowiem darzy taką ilością grzybów, czasem przez kilka kolejnych lat można obejść się tylko smakiem. Z grzybowym szaleństwem przegrywały nawet ryby. Spacery po lesie dawały nam sporą porcję zdrowia i wielką przyjemność. Fińskie lasy są zresztą najpiękniejsze z wszystkich skandynawskich i najbardziej przypominają polskie. Nie w nich tylu kamieni, skał i dołów co w szwedzkich i norweskich, nie są też tak ciemne, gęste i tajemnicze jak tamte. Po gładkiej ściółce i mchu chodzi się znacznie wygodniej, bo nogi nie wpadają w liczne szczeliny pomiędzy gazami. Rosną w nich licznie jagody, czerwone borówki i żurawiny, a także piękne paprocie. Sporo też jest zwierzyny.

Codziennie raczyliśmy się wspaniałymi potrawami z uzbieranych grzybów. Przyrządzaliśmy je na różne sposoby – były więc grzyby duszone, była zupa grzybowa, grzybowy sos do mięsa, makaron z grzybami, były też smażone, poprószone tylko solą prawdziwki – największy chyba hit wyjazdu. Z czasem dla urozmaicenia zaczęliśmy zbierać też maślaki i kurki, które również weszły do naszego menu. Nadwyżki suszyliśmy w specjalnej, dostarczonej nam przez gospodynię suszarce i przygotowywaliśmy do zabrania do kraju.

Letnie sandacze z Summanen

Niestety po kilku dniach naszego pobytu z powodu bezdeszczowej, pięknej pogody przybywało coraz mniej nowych grzybów, a te rosnące już lesie stawały się coraz bardziej suche i robaczywe. Powoli zaczęliśmy się więc przepraszać z rybami. Kilka wypłynięć na wodę, w tym jedno skoro świt, zaowocowało dobraniem się do sandaczy i okoni. Oczywiście były to połowy typowo wakacyjne, beż wielkiej napinki, a ryby nie należały do specjalnych okazów. Ot, typowo urlopowe patelniaki, które służyły nam głównie do celów kulinarnych. No bo przecież urlop nad jeziorem musi kojarzyć się ze skwierczącą na patelni, świeżutka rybą. Ważne, aby umieć zachować w tym umiar.

Jezioro Summanen, bo w nim łowiliśmy, jest jednym z ciekawszych zbiorników środkowej Finlandii, zasobnym głównie w sandacze. Piękną sztukę złowił tam kiedyś Grzesiek Zarębski – nasz mistrz spinningu. Ryby te żyją tam głównie na twardych blatach na głębokości od kilku do kilkunastu metrów, a także na szczytach i stokach podwodnych górek. Tam też je znaleźliśmy. Co ciekawe, mieliśmy także jeden dzień szczupakowy, kiedy drapieżniki te wyraźnie się „ruszyły”. Rzuty w kierunku trzcin przyniosły sporo brań, jednak bez sztuk okazowych. Przeważały pięćdziesiątaki i sześćdziesiątaki, może był z jeden siedemdziesiątak. W pozostałe dni szczupaki odzywały się tylko sporadycznie w miejscach typowo sandaczowych.

Okonie łowiliśmy na górkach i przy trzcinach. Brały typowo „zawodnicze rozmiary” – do 30 centymetrów, ale jak podpłynęło stado, biły seryjnie w nasze gumki. Z kolei jedna próba na znanej mi dobrze pstrągowej rzece Heijostenkoski, w której miałem kiedyś piękne ryby, nie przyniosła kompletnie nic. Woda miała temperaturę zupy, pstrągi musiały więc poschodzić w głębsze partie jezior. Po godzinie spasowaliśmy.

Ot i tak, na rybach i grzybach, minął nam beztroski urlop na fińskim pojezierzu. Ciekawym urozmaiceniem był pontonowy rafting, który zorganizował nam na Heijostenkoski sympatyczny gospodarz.

A wracając do portu w Helsinkach udało nam się jeszcze zobaczyć trzy charakterystyczne skocznie narciarskie w Lahti, znane ze spektakularnych wyczynów naszych mistrzów. Oglądałem je wielokrotnie z oddali, jadąc szosą z Helsinek na północ, ale wtedy postanowiłem wreszcie poznać bliżej ten kompleks.

Cały park sportowy wraz ze stadionem i trasami narciarskimi był wielokrotnie miejscem organizacji imprez najwyższej rangi, w tym mistrzostw świata. Jak ktoś jest kibicem narciarstwa – bezwzględnie warto zobaczyć.

Piotr Motyka

Saarijarvi, sierpień 2011



Galeria zdjęć





Więcej o blogu

Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!

Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.

Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.

Zapraszam serdecznie!

Siedziba biura

EVENTUR FISHING
ul. Roentgena 23 lok. 21, III piętro
02-781 Warszawa

biuro czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 09.00-17.00

telefon: + 48 22 894 58 12
faks: + 48 22 894 58 16