Nasz blog wędkarski

Kiedy noce są długie

Na nowych szkierach w południowej Szwecji

Reportaże / Maciek Rogowiecki / Szwecja

Listopad. Krótki dzień i przeciągająca się w nieskończoność noc. Trudny to dla wędkarza czas, ale mimo to wybraliśmy się wtedy na ostatnią w sezonie 2021 wyprawę do Szwecji. Ten termin jest „zimny”. Ponuro – szary z pierwszym przymrozkiem wciskającym się pod kurtkę i wiatrem, od którego sinieje nos. Nie było jednak innego aby wspólnie się zgrać. Oczekiwania, które mieliśmy były jak pora roku - stonowane, nie za duże i jak przystało na panów po 40-tce, a nie młodych wędkarskich wilków. Jednak się starzejemy, choć nikt nie chce tego przyjąć do wiadomości. Z drugiej strony późna jesień sprezentowała kilka razy w życiu dużą, starą i mądrą rybę. Była nadzieja, że oszukamy jakąś i tym razem.

W malutkiej wiosce Okno, niedaleko Kalmar meldujemy się 4-tego listopada po spokojnym i komfortowym rejsie Stena Line do Karlskrony. Nastroje są świetne jak to na początku każdego wędkarskiego wypadu za granicę. Pogoda, pomimo późnej jesieni jest po naszej stronie – temperatura na lekkim plusie, wiaterek spolegliwy, a „pani chmurka” zapowiada w internecie przebłyski słońca w ciągu następnych paru dni. Trochę martwimy się o zimną wodę – szybko odpalona w porcie echosonda pokazuje niewiele ponad 5 stopni Celsjusza. To niewiele i z doświadczenia wiemy, że poniżej 7-8 stopni ryby znacząco ograniczają czas przeznaczony na codzienne żerowanie. Ale nie ma przecież co się przejmować sprawami, na które nie mamy większego wpływu. Grunt, że znowu jesteśmy na rybach!

Pierwszego dnia obieramy kurs na dużą, płytką zatokę znajdującą się zaledwie kilkaset metrów od domku gdzie mieszkamy. Zresztą studiując dokładnie batymetrię tego archipelagu widać, że głębokości są wszędzie podobne i wymuszają naprawdę ostrożne pływanie. Dominuje woda w zakresie 0,5 – 2 metry i tylko w okolicach głównego toru wodnego pod kilem będzie trochę głębiej. Płynąc powolutku obserwujemy z zaciekawieniem nowe łowisko. Woda jest kryształowo czysta, przejrzysta do samego dnia. Widać zalegające pod łodzią kamienie i dywan gęstej roślinności – moczarkę, wywłócznik, pojawiają się duże kępy morszczynów. Na brzegach gęste trzcinowiska, kamienne cyple i wkomponowane w ten krajobraz szwedzkie domki pomalowane oczywiście na czerwono. W oddali widać dwie łodzie z wędkarzami, poza tym kompletnie pusto. Ślicznie to wszystko wygląda, a do pełni szczęścia brakuje nam jedynie pierwszych ryb.

Na chybił-trafił

Nie mając na razie lepszego pomysłu na te nowe szkiery, postanawiamy porzucać w dryfie przemieszczając się na elektryku wzdłuż trzcinowego brzegu długiego na dobre kilkaset metrów. Wiatr nawiewa tu wodę z otwartego Bałtyku i tworzy się niewielka fala, która lekko mąci wodę. W szkierach są to zazwyczaj dobre miejsca do wędkowania, które skupiają drobnicę, a tej oczywiście pilnują drapieżniki. W ruch idą płytko pracujące jerki i pokaźne gumy zbrojone na lekko, na samą „wkrętkę”. Pierwsze branie notuję…w pierwszym rzucie oddanym tuż pod trzciny. Jestem tak zaskoczony, że zacinam zbyt późno i ryba schodzi po sekundzie z kija. Nie mijają jednak 2 minuty, a kolejne branie ma kolega obok. Szczupak nie za duży, taki pod 60 cm, ale najważniejsze że tu są i chyba mają ochotę na żerowanie! Dobra nasza! Potwierdzają to kolejne dwie godziny, w ciągu których łowimy 10 ryb. Wszystkie praktycznie pod jeden wymiar – szkierowe średniaki do 70 cm. Ale kto by się tam tym martwił pierwszego dnia na zupełnie nowym łowisku? Spodziewaliśmy się raczej trudnego, żmudnego łowienia jak ma to zazwyczaj miejsce w listopadzie. A tu taka miła niespodzianka!

Robimy jeszcze jeden dryf wzdłuż rybodajnej miejscówki, ale tym razem praktycznie na pusto. Postanawiamy więc przemieścić się do kolejnej zatoki, ale „zaatakować” ją w nieco inny sposób. Stajemy na samym jej środku, echo pokazuje lekko ponad 2 metry i kobierzec roślin wszędzie dookoła. Wiaterek przesuwa nas pomału w kierunku brzegu, a my rzucamy po prostu wokół łodzi. Szczupaki znów nie pozwalają na siebie długo czekać, a my cieszymy się jak dzieci! Co parenaście minut następuje mocne łupnięcie w opadającą nad morszczynami gumę i kolejne zdjęcia pojawiają się na cyfrowej karcie aparatu. Największy esox dobija do solidnych 90 centymetrów! Niestety dzień bardzo szybko zmierza ku końcowi i około 15.30 robi się prawie ciemno. Lawirując pomiędzy płyciznami wracamy więc ostrożnie do przystani, gdzie spotykamy szwedzkich wędkarzy, którzy właśnie wyciągają na slipie swoją łódź z wody. Pierwsze lody zostają szybko przełamane i dzielimy się dzisiejszymi doświadczeniami. Dumni opowiadamy szwedzkim kolegom o naszych szczupakowych wyczynach, a oni w zamian rewanżują się swoją wiedzą o okoniach, z których najbardziej słynie ten archipelag. Na ekranach komórek pokazują nam kilka zdjęć z dzisiejszego wędkowania i….szczęki opadają nam do przysłowiowej podłogi. Na fotkach widać bowiem niebywałej wielkości garbusy – wszystkie grube, „nabite” i w przedziale 45-50 cm! Ryby są przy tym niebywałej urody – zielono złote z wyraźnymi czarnymi pręgami i czerwonymi płetwami. Skutek spotkania z sympatycznymi wędkarzami był oczywiście łatwy do przewidzenia. Szczupakowe plany na jutro zostają szybko zrewidowane i po szybkiej kolacji każdy z nas montuje lżejszy zestaw. Zasypiamy z myślą o jutrzejszych, okoniowych żniwach...

Szukajcie, a znajdziecie

Pierwszy i drugi dzień poszukiwań okoni mamy jak na ironię zupełnie nieudany. Obławiamy wszystkie kanty w okolicy toru wodnego i grubszej wody. Zatrzymujemy się przy stokach skalistych wysepek oraz w okolicach kilku portów, gdzie jest choć troszkę głębiej. Zmieniamy regularnie przynęty – próbujemy na klasyczne gumki, ale także na imitacje raczków, pijawek. Składam nawet zestaw do drop shota, ale także bez skutku. Brań jest bardzo mało, a kiedy już uda się jakiegoś doczekać to sprawcą zamieszania okazuje się zawsze niewielki szczupaczek. Nie mamy zupełnie dobrego planu jak dobrać się do tych okoni, które przecież tu na pewno są! Trochę rozczarowani postanawiamy więc odpocząć od wybrednych pasiaków i poświęcić kolejną dniówkę zębatym. Obławiamy więc systematycznie wszelkie porośnięte zielskiem płycizny z głębokością od 50 do 200 cm. Brania pojawiają się szybko, a kolejne z nich to nie następny szczupak pomimo uzbrojenia wędki w dużego, 20-centymetrowego rippera! „Telegraficzne” podrygiwania na końcu zestawu nie dają żadnych wątpliwości, że szczupakową przynętę zaatakował tym razem garbus. Wreszcie! Ryba muruje zdecydowanie ale na mocnym sprzęcie nie ma szans na długą walkę. Po krótkiej chwili piękny okoń jest w podbieraku. Ma 47 cm. Czyżby to był więc na nie sposób? Czy niepotrzebnie więc szukaliśmy ich w głębszych, kamienistych miejscach? Okazało się, że tak i z przyzwyczajenia obraliśmy złą na tym łowisku taktykę. Kolejne dni na wodzie utwierdziły nas w przekonaniu, że tutaj duże okonie zachowują się tak samo jak szczupaki! Przemieszczają się po zupełnie zarośniętych zatokach o bardzo niewielkiej głębokości. Ma to miejsce nawet w listopadzie, na samym przedzimiu. Cóż, kolejny dowód na to, że wędkarz uczy się na rybach przez całe życie!

Maciej Rogowiecki
Szwecja, listopad 2021


Więcej o blogu

Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!

Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.

Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.

Zapraszam serdecznie!

Siedziba biura

EVENTUR FISHING
ul. Roentgena 23 lok. 21,
02-781 Warszawa

biuro czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 09.00-17.00

telefon: + 48 22 894 58 12
faks: + 48 22 894 58 16