Nasz blog wędkarski

Egzotyczne rybki

Urlop z wędkarskim epizodem

Reportaże / Piotr Motyka / Oman

My wędkarze, choć uwielbiamy aktywność, emocje i rozmaite przygody, bywamy też od czasu do czasu normalnymi ludźmi. Jeździmy więc również na normalne, wypoczynkowe urlopy – najczęściej z naszymi Paniami. Jednak aby do reszty nie zgnuśnieć w egzotycznym kurorcie, pogrążając się w błogim lenistwie i popijając kolorowe drinki, warto zabrać ze sobą sprzęt i choć przez kilka godzin spróbować szczęścia w falach turkusowego oceanu. Zupełnie „lajtowo” i bez napinania się na okazy.

W okresie pandemii musimy mierzyć się z wieloma ograniczeniami. Przykre to i chyba nie do końca uzasadnione, jednak taka jest rzeczywistość i póki co nic na to nie poradzimy. Tak kochane przez nas podróżowanie stało się znacznie trudniejsze – i to nie tylko na wędkarskie wyprawy, ale również w celach wypoczynkowych. Z szerokiej przedpandemicznej palety możliwości pozostało nam obecnie niewiele opcji na spędzenie kilkunastu dni w tropikach. A przecież w czasach jesienno-zimowych szarug taki urlop to jedna z najważniejszych dróg do utrzymywania optymizmu i zdrowia, a co za tym idzie odporności organizmu na zarazki, choroby oraz depresję. Dlatego osobiście staram się w każdą zimę wyjechać choć na tydzień do „ciepłych krajów”, aby złapać trochę słońca i witaminy D – tak ważnej w zapobieganiu wielu zdrowotnym problemom, w tym covidowi.

Możliwości mamy więc niewiele, bo albo zamknięte granice, albo kwarantanna, albo uciążliwe testy i inne utrudnienia. Spośród nielicznych miejsc, do których w okresie pandemii można polecieć wygodnym czarterem z Warszawy, nie narażając się przy tym na masę perturbacji, ryzyk i utrudnień, to Zanzibar, Meksyk, Dominikana i Oman. Tym razem wybraliśmy z małżonką ten ostatni kraj. Słyszałem o nim sporo dobrego od znajomych: ciepło tam i bezpiecznie, ludzie serdeczni, jedzenie dobre, strefa czasowa w miarę przyjazna (tylko 3 godziny różnicy zimą), a i ceny wycieczek nie tak wygórowane, jak do wielu innych miejsc. A więc hit? Na pewno.

Dlaczego o tym piszę w tym miejscu, wszak wyjazd nie miał być wędkarską wyprawą? Ano dlatego, że nawet w trakcie standardowego wypoczynkowego urlopu w rodzinnym gronie możemy znaleźć kilka chwil na oddanie się naszej pasji. Tym bardziej, gdy jedzie się w miejsce gdzie wokół jest woda, a w niej - ryb pod dostatkiem.

Nie tylko GT

Oman już od wielu lat należy do najciekawszych miejsc na świecie, gdzie łowi się w morzu na spinning. Okoliczne wody aż kipią od ryb, a wędkarze osiągają spektakularne sukcesy, co można podziwiać na zdjęciach zamieszczanych w internecie. Ocean Indyjski jest w tym rejonie stosunkowo mało eksploatowany i jeszcze nie do końca odkryty, o czym świadczy choćby głośna wyprawa naszych rodaków na leżącą niedaleko od wybrzeży Omanu jemeńską Sokotrę, jaka miała miejsce parę tygodni temu. Koledzy połowili tam wręcz fantastycznie, brały im potężne ryby, które pewnie nie zetknęły się nigdy wcześniej z wędkarzami.

Oczywiście największe okazy połowimy z łodzi, które doświadczeni kapitanowie poprowadzą na sprawdzone miejsca. W czasie takich rejsów padają liczne snappery, tuńczyki, kingfishe, groupery, koryfeny, ale najbardziej pożądanym trofeum jest na pewno GT czyli Giant Trevally, piekielnie silna i waleczna ryba, której masa osiąga kilkadziesiąt kilogramów. Sam sposób łowienia tej bestii jest niezwykle ekscytujący, bo stosuje się zazwyczaj powierzchniowy popping, a ataki ryby na przynętę są agresywne i bardzo widowiskowe.

Ja nie miałem tym razem takich ambicji. GT już zaliczyłem w innych miejscach, a wyprawa na otwarte morze z mariny, obok której miałem być zakwaterowany, byłaby i kłopotliwa (trzeba byłoby znaleźć w gronie wczasowiczów jeszcze 3 takich jak ja pasjonatów) i dość kosztowna (choć pobyt wypoczynkowy w Omanie nie musi być drogi, to czarter łodzi z kapitanem już osiąga wysoki pułap cen). Nie chciałem przesadzać, bo ten urlop miał służyć zgoła innym celom, a wędkarski przerywnik miał być tylko dodatkiem – taką małą wisienką na torcie.

Postanowiłem więc połowić sobie z brzegu. Sprawdziłem w internecie, że w okolicy naszego hotelu są liczne miejsca nadające się do spinningowanie z brzegu – zarówno ze skał, jak i z plaży. Miejscowi łowią tak nawet spore sztuki (np. koryfeny), niemniej najczęstszą zdobyczą są ryby średnie i małe. Ale mimo, że niewielkie, to bardzo silne, kolorowe i piękne! Spakowałem więc do walizki czteroczęściowego travela, kołowrotek z grubą plecionką, kilkanaście przynęt, flourocarbon na przypony, mocne krętliki, agrafki, rękawiczki i szczypce do wyhaczania ryb – wszystko razem ważyło może z 5 kilo. Nie wiedziałem, czy coś z tego wyjdzie, ale twardo postanowiłem spróbować.

Królestwo kadzidła

Oman jest krajem, który stosunkowo niedawno otworzył się na turystykę. Leży na Półwyspie Arabskim, granicząc z trzema sąsiadami: Jemenem, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi oraz Arabią Saudyjską. Ma zaledwie 4,6 mln ludności, a terytorium tego kraju odpowiada z grubsza powierzchni Polski. Znaczną część krajobrazu Omanu dominuje największa na świecie piaszczysta pustynia Ar-Rab al-Chali, są też tam dość wysokie góry (ponad 3000 m n.p.m.), zielone oazy oraz bardzo długie wybrzeże, oblewane wodami należących do Oceanu Indyjskiego - Morza Arabskiego i Zatoki Omańskiej. Temperatury są dość wysokie, a powietrze suche. Politycznie Oman jest Królestwem (Sułtanatem) zarządzanym przez władcę absolutnego sułtana Hajsama, jednak w praktyce wielkie znaczenie ma tam zasada konsensusu społecznego co do podejmowanych decyzji. Warto wspomnieć, że władca Omanu jest synem mającego wielkie zasługi dla tego kraju sułtana Kabusa, i został on starannie przygotowany do pełnienia swojej funkcji m.in. przez studia w Oksfordzie.

Historycznie Oman, należący po południowej części terytoriów w zamieszkiwanych przez Arabów (tzw. Arabia Felix), to kraina kadzidła (ang. Land of Frankincense), pozyskiwanego z żywicy rosnącego tylko na południu Półwyspu Arabskiego i w Somalii drzewa kadzidłowego (Boswelia sacra). W dawnych wiekach kadzidło, podobnie jak pochodząca również z Arabii mirra, miało wartość większą niż złoto. Starożytne cywilizacje - np. Żydzi, ludy Mezopotamii, Egipcjanie, Fenicjanie czy Grecy - używali kadzidła głównie do obrzędów religijnych, ze względu na jego niepowtarzalną wspaniałą woń, niemniej palące się kadzidło spotkać można było też w pałacach władców i w zamożnych domach. Wg Nowego Testamentu kadzidło było jednym z trzech darów dla nowonarodzonego Jezusa, ofiarowanych przez trzech mędrców ze Wschodu – popularnie zwanych Trzema Królami. W najbardziej wysuniętej na południowy-zachód prowincji Dhofar można do dziś podziwiać pozostałości po starożytnych miastach (np. Sumhuram), z których kadzidło wyruszało statkami na podróż w odległe zakątki świata. Cały szlak kadzidłowy z cennymi ruinami miast i oaz oraz Muzeum Kadzidła objęty został ochroną UNESCO i wpisany na słynną listę.

Oman udało mi się odwiedzić już wiele lat temu. Byłem wówczas na jednodniowej wycieczce z Emiratów Arabskich do omańskiego regionu Musandam, będącego eksklawą tego państwa (częścią odciętą od zasadniczego terytorium obszarem innego państwa – tutaj ZEA) oraz jednocześnie półenklawą dla Zjednoczonych Emiratów Arabskich („pół” bo z dostępem do morza). Nie zapomnę wspaniałych krajobrazów górskich i malowniczych fiordów, które wówczas opływaliśmy statkiem. Musandam to bardzo górzysta prowincja, położona w sąsiedztwie cieśniny Ormuz, jakby na wystającym z półwyspu cyplu i oblewana wodami Zatoki Perskiej oraz Zatoki Omańskiej. Cicha, spokojna, mało zaludniona, bezpieczna, a do tego konserwatywna i przyzwyczajona do arabskich tradycji.

Tym razem trasa mojej eskapady wiodła na przeciwległy biegun terytorium Omanu – do położonego blisko jemeńskiej granicy miasta Salalah.

Turystyczna perełka Omanu

Do tego sporego miasta (blisko 300 000 mieszkańców), leżącego na zachodnich kresach Omanu, od kilku lat latają czarterowe samoloty z tysiącami turystów z Europy. Sułtan już dawno wpadł na pomysł, aby nie opierać gospodarki tego kraju jedynie na ropie naftowej, która kiedyś musi się skończyć, a dobudowywać kolejne „nogi” gwarantujące stałe dochody – w tym turystykę. Kraj jest bowiem piękny, leży w słonecznej i ciepłej strefie klimatycznej, dysponując do tego długim wybrzeżem morskim. Grzechem byłoby zatem nie wykorzystać tych atutów.

W okolicy Salalah powstały w ekspresowym tempie liczne hotele, oferujące wygodne zakwaterowanie, dobre posiłki, piękne piaszczyste plaże, odnowę biologiczną, baseny i infrastrukturę sportowo-wypoczynkową. Serwowane są w nich napoje alkoholowe i można chodzić w bikini, na dodatek trzymając się za ręce, co na terenie Omanu (poza hotelami) jest w zasadzie niemożliwe lub niemile widziane. Jednak Sułtan zrobił tu ukłon w stronę europejskich turystów, a ci coraz chętniej zaczęli wybierać wczasy w tym ciekawym i bardzo egzotycznym kraju.

Salalah oferuje też inne atrakcje: wokół znajduje się całą masa niezwykle ciekawych miejsc wartych odwiedzenia. Jeśli chodzi o zabytki i pamiątki historii, znajdziemy tam kilka niezwykle cennych stanowisk archeologicznych z ruinami starożytnych miast położonych niegdyś na słynnym „szlaku kadzidła”. Są też grobowce proroków, w tym znanego nam ze stron Starego Testamentu Hioba. W samym mieście możemy podziwiać piękny meczet Sułtana Kabusa, a także starą dzielnicę arabską z domami o 300-letniej historii. Jest też oczywiście bazar owocowy, na którym warto zaopatrzyć się w pyszne banany i papaje oraz tradycyjny suk, na którym można nabyć pamiątki, tkaniny oraz skarb tamtejszych ziem – prawdziwe kadzidło.

Jeśli chodzi natomiast o dziką przyrodę, w bliższej i dalszej okolicy miasta (do kilkudziesięciu kilometrów) znajdziemy piękne masywy górskie z malowniczymi szczytami i przepaściami, które przecinają dobrej jakości drogi. Rosną w tych górach endemiczne drzewa kadzidłowe, a także malownicze akacje i bardzo egzotyczne drzewa smocze oraz butelkowe. Warto zobaczyć również znajdujące się nieopodal nadmorskie miasteczka Taqah (cudownie piękne klify!) i Mirbat, a także bardzo spektakularne widoki wokół plaży Mughsail, która rozciąga się przy drodze prowadzącej do granicy Jemenu.

Największą atrakcją okolic Salalah jest dolina Wadi Darbat. To miejsce doprawdy niezwykłe – absolutne kuriozum przyrodnicze. W okresie letnim, w porze monsunowej, cały ten obszar pokrywa się soczystą zielenią, a w powietrzu unoszą się mgły. Okolica bardziej przypomina wówczas Irlandię, niż okolicę zwrotnika. Temperatura spada do ok. 20 stopni, czasem kropi deszcz i robi się bardzo rześko. Przyciąga to masę turystów z innych krajów arabskich – z Kataru, Kuwejtu, Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Bahrajnu, którzy u siebie nie mogą liczyć choćby na odrobinę ochłody. Spędzają oni wówczas czas organizując sobie pikniki na zielonych łąkach czy pływając łódkami po rzece Darbat. Trudno w to uwierzyć, że wokół rozciąga się niegościnna, rozgrzana „do czerwoności” pustynia i skaliste, groźne góry. Ale to trwa tylko przez dwa miesiące. Później zieleń nie jest już tak intensywna, choć pozostaje. Także nawet upalną zimą (co za paradoks!) warto udać się tam na wycieczkę, aby podziwiać piękny krajobraz: turkusową wodę rzeki Darbat, malownicze wodospady i zielone zagajniki drzew z pasącymi się na pożółkłych już nieco łąkach wielbłądami.

Kolejnym wartym wspomnienia miejscem, na które wiodą liczne wycieczki organizowane przez miejscowych operatorów, jest sama Pustynia Arabska. Turyści jeżdżą tam na pustynne safari samochodami terenowymi oraz podziwianie zachodu słońca. Są też aranżowane namiotowe obozowiska, umożliwiające biwak, grillowanie przy ognisku i spędzenie nocy na pustyni.

Jeśli chodzi atrakcje dla aktywnych, można popływać na skuterach wodnych, obserwować z łodzi delfiny, ponurkować na rafie koralowej czy wybrać się na ryby. Tak jak wspomniałem, wędkarskie wyprawy z kapitanem wiodą w rejony oddalone nieco dalej od wybrzeża. Łowi się tam metodami „big game” (pełnomorski trolling), jiggingu (łowienie w pionie przynętami przypominającymi trochę nasze pilkery), a także najbardziej lubianego przez wędkarzy spinningu z jego wybitnie widowiskową odmianą, jaką jest popping.

Przebywając w Salalah trudno zatem się nudzić.

Mój wędkarski dzień

Tak jak napisałem wcześniej, będąc w Salalah postanowiłem sobie połowić ryby z brzegu. Byłem świadom, że złowienie okazu takim sposobem jest raczej wykluczone, choć czasem wędkarzom trafiają się również większe ryby - np. koryfeny - głównie na przybrzeżnych skalnych rafach. Generalnie jednak są to sztuki znacznie mniejsze niż te, które można złowić z łodzi dalej od brzegu. Ale pomimo swoich rozmiarów ryby przybrzeżne są również bardzo silne, nieporównywalnie silniejsze od naszych polskich.

Oczywiście nie miałem zamiaru łowić w hotelu w okolicy opalających i kąpiących się ludzi, ale gdzieś dalej, w miejscu zacisznym i w miarę odludnym. Poprosiłem więc miejscowego przewodnika turystycznego – pana Alego, z którym zrobiliśmy sobie wcześniej wycieczkę po okolicznych atrakcjach, o zawiezienie mnie na takie właśnie miejsca choć na kilka godzin wędkowania. Pan Ali słowa dotrzymał o pokazał mi kilka pięknych miejsc w okolicy skalistych klifów pomiędzy miastami Taqah i Mirbat.

Najpierw łowiłem na zacisznej piaszczystej plaży, wtulonej pomiędzy wysokie, poszarpane skały. Miejsce było tak urokliwe, że chciałoby się pozostać tam na cały dzień. Jednak poza jednym odprowadzeniem przynęty przez rybę przypominającą naszą belonę więcej nic nie miałem. Postanowiliśmy więc przemieścić się paręset metrów dalej, w okolice wpadającej do morza rzeki Darbat. Próbowałem trochę łowić w samym ujściu, lecz nie byłem tam stanie dosięgnąć rzutem miejsca, gdzie wyraźnie widoczny kant i uskok dna w głębinę rokował obecność większych zgrupowań drapieżników, czyhających na łatwą zdobycz w postaci obecnych na płyciznach sardynek.

Kolejnym moim ruchem było przemieszczenie się nieco w górę rzeki gdzie rozlewała się szeroka laguna, pełna przemieszanej wody: słodko-słonej. I to był wreszcie właściwy wybór. Od razu zobaczyłem tam chmury wyskakujących ponad powierzchnię wody sardynek, gonionych przez większe, zapewne drapieżne ryby. Po kilku rzutach poczułem pierwsze silne uderzenie – od razu skontrowałem, lecz ryba nie zacięła się. Po kilku kolejnych minutach na mojej wędce zameldowała się pierwsza zdobycz. Była to znana nam z polskich również smażalni tilapia – rzeczna ryba, zamieszkująca głównie Nil i jego dorzecze, ale obecna również na Półwyspie Arabskim. Gdy przyspieszyłem znacznie prowadzenie przynęty (srebrzysty ciężki i smukły wobler przypominający sardynkę) brania stały się częstsze. Co jakiś czas udawało mi się rybę zaciąć i wyholować na piasek plaży. Tym razem nie były to jednak tilapie, a nieduże (ok. 50-60 cm) barakudy – ryby bardzo silne i wyposażone w potężne zębiska.

Po wyholowania kilku barakud wszedłem znacznie dalej do wody na granicę płycizny, która kończyła się ostrym kantem, gdzie dno pionowym niemal uskokiem przechodziło w kilkumetrową głębinę. Tam również wyskakujące sardynki wskazywały na obecność polujących drapieżników. Wreszcie poczułem potężne uderzenie i zaciąłem. Na moim zestawie znajdowała się już znacznie większa ryba, o wyczuwalnej masie co najmniej kilku kilo. Po zacięciu ryba ostro szarpnęła i rozpoczęła szalony odjazd. Niestety, w tym momencie usłyszałem suchy trzask i moja wędka złamała się na pół. Zaskoczony próbowałem jeszcze holować rybę szczątkami mojego sprzętu oraz rękami, lecz sztuka niestety nie udała się. Pozbawiony możliwości amortyzowania szarpnięć ryby i utrzymywania stałego naprężenia linki nie miałem zbyt dużych szans. Stało się więc to, na co się już mocno zanosiło - ryba po krótkim czasie uwolniła się z haka.

Nie miałem niestety zapasowej wędki, więc niepocieszony musiałem zakończyć moje krótkie łowienie w Omanie. Ryby morskie wymagają jednak specjalnego sprzętu, odpowiedniego do ich niebagatelnej siły. Na kolejne wakacyjne wyjazdy w tropiki będę musiał więc zaopatrzyć się w znacznie lepszy kij, nawet do łowienia z brzegu. Niemniej nawet ta krótka przygoda sprawiła, że taki rodzaj rekreacyjnego wędkowania w trakcie wypoczynkowego urlopu bardzo mnie wciągnął i w przyszłości może stać się stałym punktem moich wakacyjnych wycieczek. Aktywny odpoczynek w samotności i podziwianie pięknej egzotycznej przyrody z dala od zatłoczonej plaży jest tak pociągający, że równoważy nawet to, że trudno w takiej sytuacji liczyć na jakiś wybitny okaz. Chociaż… Moja przygoda pokazała, że i na przybrzeżnych wodach oraz lagunach można spotkać się z niespodzianką.

Piotr Motyka
Salalah, listopad 2021


Więcej o blogu

Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!

Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.

Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.

Zapraszam serdecznie!

Siedziba biura

EVENTUR FISHING
ul. Roentgena 23 lok. 21,
02-781 Warszawa

biuro czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 09.00-17.00

telefon: + 48 22 894 58 12
faks: + 48 22 894 58 16