Nasz blog wędkarski

Dwanaście mgnień wiosny

Wspomnienie o Jarku Niewodzkim

Wspomnienia / Piotr Motyka

W minionym tygodniu odszedł od nas Jarek. Człowiek, który wyjątkowo dużo znaczył w moim życiu i jest częścią historii naszej firmy. To strata niespodziewana i szczególnie bolesna. Piękne wspomnienia ciągle przelatują przez moją głowę jak film, dlatego postanowiłem usiąść przy klawiaturze komputera i utrwalić je czym prędzej, póki pamięć dopisuje. Niech na zawsze pozostaną już na naszym blogu jako pamiątka po tym świetnym Koledze.

Poznaliśmy się pod koniec lat siedemdziesiątych w liceum na warszawskim Mokotowie. Jarek od razu zwrócił moją uwagę swoim humorem i otwartością na ludzi. Był niezwykle ciepły, sympatyczny i niemal zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha. Łączyły nas też sportowe zainteresowania (on trenował piłkę w warszawskiej „Gwardii”, ja w „Agrykoli”) i trochę „łobuzerskie” nastawienie do życia – w dobrym tego słowa znaczeniu, bez przekraczania niebezpiecznych granic. Staraliśmy się żyć tak, aby korzystać z każdego dnia pełnymi garściami. I choć nie siedzieliśmy w jednej ławce, zbliżyliśmy się bardzo.

Przez kolejne lata przeżyliśmy wspólnie wiele pięknych chwil. Czy to na sportowym boisku, czy na młodzieżowych prywatkach czy na papierosowym „dymku” na sąsiadującym z naszą szkołą osiedlowym podwórku. Trudno mi zapomnieć, jak wspólnie podrywaliśmy dziewczyny na szkolnej wycieczce, przechodząc do nich balkonami na ostatnim piętrze krakowskiego „Domu Turysty”. I wiele innych śmiesznych momentów. Jarek nauczył mnie gry na służewieckich wyścigach konnych, podpowiadał mi też gdzie i jak łowić ryby na podwarszawskiej Wiśle, gdyż sam robił to często i z sukcesami. Przyczynił się więc w jakimś stopniu do pogłębienia mojej wędkarskiej pasji.

Później przyszły studia i pierwsze kroki w pracy zawodowej, młodzieńcze przyjaźnie zeszły więc na dalszy plan, bo każdy poszedł swoją drogą. Z Jarkiem nie widzieliśmy się przez długie lata. Wreszcie pod koniec lat dziewięćdziesiątych zobaczyłem go nagle przechodzącego pod moim blokiem na warszawskim Ursynowie. Zaczepiłem go i się serdecznie wyściskaliśmy. Okazało się, że mieszkamy teraz dosłownie sto metrów o siebie. Ale łączyły nas i inne sprawy – obaj pracowaliśmy w branży reklamowej, a co najważniejsze obaj łowiliśmy ryby, jeszcze bardziej namiętnie niż w czasach licealnych. Było więc o czym pogawędzić.

Wykorzystując to niespodziewane spotkanie postanowiliśmy odświeżyć nasze kontakty. Odwiedziłem więc Jarka po jakimś czasie i poznałem jego przesympatyczną żonę Renatę. Jarek opowiadał mi o swoich wędkarskich przygodach na mazurskim jeziorze Seksty, ja z kolei podzieliłem się z nim wrażeniami z pierwszych wypraw do Skandynawii, które właśnie odbyłem. Opowieści o metrowych szczupakach zrobiły na nim wrażenie i po jakimś czasie zapytał mnie o możliwość wspólnego wyjazdu do Szwecji. Z radością odpowiedziałem, że mam znajomą firmę, która zorganizuje nam taką wyprawę.

Pojechaliśmy w maju 2001 roku do Västervik. W grupie poza Jarkiem było kilku jego kolegów, którzy również szukali nowych możliwości dla realizacji swej wędkarskiej pasji. Bo w kraju było z tym coraz gorzej. Pobyt na szwedzkim wybrzeżu Bałtyku przyniósł nam wiele pięknych ryb, a Jarkowi udało się pobić swój najlepszy wynik z naszych Mazur – złowił okazałego szczupaka o masie 4,40 kg. Na dobre połknął więc bakcyla zagranicznych wypraw, a wraz nim pozostali koledzy.

W kolejnym roku wyjechaliśmy znowu razem na Alandy. Było sympatycznie mimo pewnych mankamentów oferty. Jarek, wiedząc, że mam za sobą długi staż pracy w turystyce, zaczął mnie namawiać, aby sam zajął się takimi wyjazdami. Pomysł ten od dawna chodził mi po głowie, a opinia Przyjaciela tylko przyspieszyła podjęcie decyzji. Założyłem więc biuro turystyki wędkarskiej „Eventur”, które zanotowało w kolejnych latach dynamiczny rozwój. Tak więc Jarek okazał się jednym z ojców tego projektu, który okazał się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”. Wierzył we mnie i dodał mi tak potrzebnej odwagi do czynu. Jarek miał zawsze w sobie jakiś niezwykły instynkt do wyczuwania dobrych okazji, które niesie życie.

Potem kolejne wspólne wyjazdy realizowaliśmy już na imprezach mojego „Eventuru”. Było ich 10, a więc razem z dwoma wcześniejszymi odbyliśmy wspólnie 12 zagranicznych wypraw na ryby. Kawał czasu, łącznie jakieś spędzone razem 4 miesiące życia. I powiem jasno – te dzielone z Jarkiem chwile to jedna z moich najlepszych życiowych inwestycji. To czas, z którego nie żałuję ani sekundy.

Najwspanialsze momenty przeżyliśmy zdecydowanie w kanadyjskim Jukonie. Ta wyprawa to było spełnienie naszych dziecięcych marzeń – chodziliśmy indiańskimi ścieżkami poprzez niekończące się leśne knieje, pływaliśmy po jeziorach z krystalicznie czystą, źródlaną wodą, fotografowaliśmy niedźwiedzie grizzly spacerujące po Alaska Highway, mieszkaliśmy w traperskich chatach z dala od cywilizacji, grillowaliśmy na ognisku wołowe steki i raczyliśmy się świeżutkim kawiorem z własnoręcznie złowionych ryb. A co najważniejsze, połowiliśmy olbrzymie łososie, będące synonimem wędkarskiego prestiżu.

No, ale poza Jukonem były też inne wspólne wyprawy, których nie sposób zapomnieć. Jak choćby ta z jesieni 2011 roku, kiedy w jeziorze Yxern Jarek złowił pierwszego szczupaka powyżej metra w swoim życiu. Miałem wielkie szczęście Mu w tym pomóc. Byliśmy też razem na jesiotrach Kolumbii Brytyjskiej, na Alandach, dwa razy w fińskim Joroinen, na szwedzkim pojezierzu Boras, nad jeziorem Asunden, w szkierach Świętej Anny i Arkösund, u Mikaela Olsena na pstrągach, w dalekiej Laponii i w środkowej Szwecji u sympatycznego Marcina w Bräcke. Byliśmy wreszcie w Norwegii na znakomitych oceanicznych łowiskach. Wszędzie tam Jarek dał się poznać jako osoba otwarta na innych i niezwykle sympatyczna, w której towarzystwie wszyscy dobrze się czuli.

Drogi Jareczku!

Pomimo znakomitego niejednokrotnie towarzystwa kolegów, z którymi mnie poznałeś i z którymi przyjaźnię się przez cały czas, najlepiej czułem się, gdy byliśmy sami – we dwóch. Mogliśmy wtedy do woli wspominać dawne licealne czasy, rozmawiać o sporcie, wędkowaniu i w ogóle o życiu, a przede wszystkim o naszych cudownych rodzinach – żonach, dzieciach, wnukach. Bo rodzina była dla Ciebie największą wartością, tak jak dla mnie. A potem gotować wspólnie wspaniałe obiady, raczyć się drinkami, żartować i odpoczywać milcząc przy palącym się kominku. Było nam po prostu razem dobrze i rozumieliśmy się bez słów.

To były cudowne chwile, jakby powiew wiosny w moim życiu, bo Ty dawałeś olbrzymie pokłady radości i optymizmu. Byłeś po prostu dobrym Człowiekiem, a w Twoim towarzystwie nie sposób było się nudzić, po prostu chciało się żyć. Pisząc to siedzę i łzy ciekną mi po policzkach, a serce rozrywa mi ból.

No cóż, ale trzeba będzie się otrząsnąć i żyć dalej. Bo po pierwsze mam te wspaniałe wspomnienia i zdjęcia – coś, czego mi nikt nie odbierze. A po drugie – co ważniejsze – jakoś tak czuję, że gdzieś tam przez cały czas jesteś, więc nie wszystko bezpowrotnie stracone. Być może jeszcze się kiedyś zobaczymy.

Będę żył tą piękną Nadzieją.

Piotr Motyka








Więcej o blogu

Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!

Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.

Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.

Zapraszam serdecznie!

Siedziba biura

EVENTUR FISHING
ul. Roentgena 23 lok. 21, III piętro
02-781 Warszawa

biuro czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 09.00-17.00

telefon: + 48 22 894 58 12
faks: + 48 22 894 58 16