Pandemiczne utrudnienia nie mogą całkowicie zdominować wędkarza, już taka jego natura. Wiadomo, że wiosną już mocno ciągnie nas na szwedzkie łowiska. Jeśli zatem istnieje choć mała furtka na ominięcie dokuczliwej kwarantanny (a są nią „kowidowe” testy), postanowiliśmy wykorzystać ją i ruszyliśmy na tradycyjną „majówkę” do Szwecji.
Jak „majówka” to oczywiście szczupaki. Z zamiarem połowu właśnie tych ryb oraz przetestowania nowych łowisk (bądź odświeżenia dawno nie widzianych starych) nasze dwie ekipy odwiedziły na początku maja południową Szwecję. Maciek Rogowiecki zabrał swego syna Adama na legendarne jezioro Tåkern, ostatnio odwiedzane przez nas 10 lat temu. Jak je odnalazł? Jako niezmiennie ciekawe i bogate w szczupaki, choć niestety połowił tam raptem dwa dni. Na więcej nie pozwoliło mu gwałtowne załamanie pogody – przenikliwe zimno i porywisty wiatr.
Druga ekipa pod kierunkiem Piotra Motyki obrała najpierw kierunek na położone nieopodal Norrköping duże jezioro Glan. Jednak tam też pogoda nie całkiem dopisała. Łowić się wprawdzie dało, ale woda miała raptem 6 stopni, co redukowało aktywność szczupaków do minimum. Znane z wielu opowiadań znakomite jezioro sandaczowo-szczupakowe nie mogło zatem pokazać całego swego potencjału. Koledzy złowili nawet kilka ładnych sztuk (w tym dziewięćdziesiątkę), ale brań było w stosunku do oczekiwań jak na lekarstwo. Padło raptem kilkanaście szczupaków w trzy dni.
Kolejnym przystankiem było również dawno nie odwiedzane przez nas jezioro Åsnen, położone w Smalandii, zaledwie półtorej godziny jazdy od promu w Karlskronie. Test po wielu latach nieobecności pokazał, że jezioro znacznie się poprawiło. Przewodnik zameldował nam o dużej obfitości sandacza (niestety w maju jest tam okres ochronny), a jeśli chodzi o szczupaki, to pomimo fatalnej również pogody (tylko jeden słoneczny dzień, później coraz zimniej, wietrzniej i w końcu deszcz) połowiliśmy naprawdę nieźle. Co ważne, przeciętnie łowione szczupaki były dość spore – od 65 do 80 centymetrów (od 1,5 do 4,5 kg). A do tego przepięknie ubarwione i już - jak na te porę roku - bardzo silne. Oczywiście brań nie było tyle co w Laponii, ale takie już są realia w kamienistych jeziorach Smalandii – zazwyczaj za rybą trzeba trochę popływać, ale jak już coś tam weźmie, jest duża szansa na okaz. Niemniej przez cały czas czuło się, że woda jest rybna, co potwierdzały kolejne meldujące się na kijach szczupaki i okonie. Szkoda, że nie mogliśmy spróbować tych sandaczy…
Na koniec naszego pobytu pogoda załamała się na tyle, że zrezygnowaliśmy z testowania ostatniego miejsca i przełożyliśmy wizytę na jesień. Jest tam dobra baza (luksusowe domki, które oglądaliśmy), dobre łodzie i kilka rybnych podobno jezior. Ale na ile rybnych? To pytanie pozostanie na razie bez odpowiedzi.
Ogólne nasze wnioski były takie, że możemy odnotować kolejny rok dziwnych pogodowych zjawisk. W Szwecji już w marcu temperatury skoczyły bardzo w górę, by później spaść znowu do zera. I w kwietniu ponownie: najpierw skok do nawet 20 stopni (!), a potem głęboki spadek w okolice zera. No i tradycyjna, tak oczekiwana przez wędkarzy „majówka” okazała się pod względem aury fatalna. Pogodowe turbulencje, skoki ciśnienia i temperatury to - jak zresztą każdy wędkarz wie - dla żerowania ryb przysłowiowe „zabójstwo”.
Wszystkie złowione przez nas ryby były wytarte, tak więc tarło na tych jeziorach odbyło się już wcześniej. Jednak, co zaskakuje, ryb nie łowiliśmy w ogóle na płytkiej wodzie (co jest przecież wczesną wiosną normą), bo tam nie brały. W trzcinach i przy nich też nic się nie działo. Szczupaki znajdowały się w pasie od 2 do 4 metrów głębokości. Brały raczej tępo, niezbyt agresywnie. Nie poprawiały ataków i nie odprowadzały przynęt do łodzi. Często spadały z haka.
Każdy wyjazd jest więc całkiem nowym doświadczeniem w naszym wędkarskim życiu, a wiedza na nim zdobyta może okazać się w przyszłości bezcenna.
Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć z naszych „majówkowych” wypraw.
11.05.2021