Od czasu do czasu przydarzy się naprawdę ciężki wyjazd. Wędkarska statystyka jest niestety pod tym względem nieubłagana. Na początku lutego planowaliśmy jak co roku być w Hiszpanii na Jeziorze Gigantów, ale koronawirus i związane z nim obostrzenia w podróżowaniu pokrzyżowały te plany. Hiszpanię przełożyliśmy więc na bezpieczniejszy październik i zamiast do Kraju Basków udaliśmy się samochodem do Niderlandów) licząc na grube, holenderskie drapieżniki – przede wszystkim sandacze i okonie. Wyprawa zaczęła się całkiem nieźle. Ryby, jak to zazwyczaj w zimę nie brały może bardzo intensywnie, ale dość regularnie. Przez kilka pierwszych dni złowiliśmy kilkanaście średnich sandaczy, naprawdę duże okonie, trafiały się też szczupaki. Jak na styczeń nie było źle i czuliśmy, że lada moment na pokład łodzi wyjedzie jakaś upasiona, zimowa ryba. Niestety, przyroda miała zupełnie inne plany. Roztapiający się śnieg w niemieckich górach oraz obfite opady deszczu w samej Holandii spowodowały nagły wzrost poziomu wody i jej duże zmętnienie. Brania skończyły się jak nożem uciął i ryby przestały całkowicie żerować. Cóż, takie jest po prostu wędkarstwo. Nie traktujemy tego wyjazdu bynajmniej jako zmarnowany czas bo naszym zdaniem zawsze warto być na rybach, nawet w niesprzyjających warunkach. Nauczyliśmy się przecież czegoś nowego, poznawaliśmy łowisko, a przede wszystkim spędziliśmy czas z przyjaciółmi. Z dala od pandemicznej codzienności! Relację i sporo fajnych ryb z naszego wyjazdu możecie obejrzeć na stronie Kamila, zapraszamy na kamilwalicki.pl
05.02.2021