Okres pierwszych miesięcy po wybuchu epidemii koronawirusa to był trudny czas dla pasjonatów wędkarstwa. Szereg restrykcji albo całkowicie uniemożliwił nam wędkowanie, albo znacznie ograniczył możliwości wyboru. Wyjazdy zagraniczne – z powodu zamknięcia granic – przeszły na jakiś czas w sferę marzeń , co zmusiło nas do poszukiwania chwilowo innych rozwiązań.
Firma turystyczna Eventur to miejsce, gdzie zarabiamy codziennie na chleb. Ale również jest to praca, która zapewnia nam stały kontakt z naszą prywatną pasją – wędkarstwem. I choć główną ideą naszego projektu jest przybliżanie polskim wędkarzom znakomitych zagranicznych łowisk, dających dziś nieporównywalnie większe szanse na dobre połowy, to wszyscy zaczynaliśmy kiedyś na łowiskach rodzimych, polskich, do których zachowujemy sentyment i z którymi każdy z nas ma szereg własnych niezapomnianych wspomnień.
Dlatego, gdy koronawirusowe zamknięcie w domu stało się już całkowicie nieznośne, a myśli o zarzuceniu wędki zaczęły towarzyszyć nam natrętnie każdego dnia, postanowiliśmy wyruszyć jednak nad wodę. Wiadomo, że w Polsce ciężko liczyć na seryjne brania ryb drapieżnych (choć dobre dni też się zdarzają), a presja wędkarska osiąga często niespotykane rozmiary, ale mimo wszystko tak kochamy wędkowanie, że nie mogliśmy się oprzeć. A na dodatek polska przyroda jest wyjątkowo piękna i w wielu miejscach niezdegradowana jeszcze industrialem, jak choćby w Europie Zachodniej, więc przebywanie nad wodą może zapewnić nam masę niezwykłych doznań estetycznych oraz zdrową dawkę tlenu. Dlatego wyruszyliśmy nad wodę.
Jakie były nasze wyniki i wrażenia? Poniżej opinie członków naszego zespołu, odzwierciedlające indywidualne preferencje każdego z nas.
„ W czasie pandemii wybrałem się na ryby dwa razy – nad San oraz nad pomorskie jezioro Piaseczno. Za każdym razem na dwa pełne dni wędkowania. Nad Sanem nie było lekko – szła woda „na dwie turbiny”, czyli wysoka, z mocnym uciągiem. Łowiłem na słynnej Bachlawie oraz na tzw. „starym korycie”. Tylko na muchę. Przez dwa dni udało mi się przechytrzyć w sumie 7 ryb – 6 pstrągów potokowych i jednego lipienia, który był przypadkowym przyłowem. Największa sztuka miała 45 centymetrów i padła na streamera (na zdjęciu poniżej trzyma go kolega Michał).
Było zimno, deszczowo i nieprzyjemnie, ale pomimo to z wielką przyjemnością oddychało się czystym górskim powietrzem. No i zero konkurencji nad wodą, co przypominało daleką północ Szwecji. Oczywiście byłem świadomy, że to krótkotrwały efekt koronawirusa (byliśmy tam już pierwszego dnia po zniesieniu obostrzeń) i trudno liczyć na coś takiego w przyszłości. Więcej szczegółów na temat tego wypadu znajdziecie TUTAJ.
Kolejny trzydniowy wyjazd wiódł nad znane mi już dobrze jezioro Piaseczno na Pomorzu Gdańskim. Trafiłem tam po 18 latach przerwy i moje wrażenia były bardzo pozytywne. W sumie niewiele się zmieniło - mili gospodarze, znakomita kuchnia, piękne otoczenie, cisza i spokój. No i bardzo rybne łowisko. Jeśli chodzi o wyniki, przeżyłem prawdziwą huśtawkę nastrojów. Pierwszego dnia nie wyjąłem żadnego pstrąga, a trzy sztuki zeszły mi z kija w trakcie holu. Za to mój przyjaciel Ignacy zaliczył dwie piękne ryby na powierzchniowego poppera.
Z kolei drugiego dnia, łowiąc tylko na suchą muchę, zaliczyłem wielką liczbę brań, czego owocem było 15 zaciętych i 9 wyholowanych pstrągów. Niemal wszystkie były grube, silne i duże, a na dodatek bardzo waleczne. Nie było łatwo, trzeba było wykonywać bardzo długie rzuty, bo piaseczyńskie pstrągi są wyjątkowo płochliwe. Byłem zachwycony tym dniem, bo możliwość połowu tak wymagających jak na Piasecznie, ale i pięknych ryb, w dodatku z powierzchni, to prawdziwa gratka. Pełny reportaż z pobytu nad Piasecznem można obejrzeć TUTAJ.
Na moich wyjazdach jak zwykle nie ograniczyłem się do wędkowania, ale pojeździłem trochę po okolicy, co dało mi szansę na zobaczenie zjawiskowych Bieszczadów, a także gotyckiej katedry w Pelplinie i krzyżackiego zamku w Gniewie (na zdjęciu poniżej).
Poza tymi wyjazdami zrobiłem sobie też sympatyczny spacer nad Narwią w okolicy Ostrołęki. Tym razem bez wędki. To był już czerwiec, a więc znacznie więcej zieleni i słońca. Nad wodą spotkałem kolegów po kiju, ale nie byłem świadkiem żadnego spektakularnego holu, choć widać było spławiające się ryby. Ale za to przyroda… Prawdziwa bajka!
„Pandemia koronawirusa sprowadziła mnie po niemal 20 latach na trudną mazowiecką Wisłę - wodę którą kiedyś odwiedzałem przynajmniej raz w tygodniu. Muszę przyznać, że bardzo miło było znowu odwiedzić swoje stare miejsca do których mam młodzieńczy sentyment. Wiele z nich bardzo się zmieniło, jak to na wielkiej rzece. Tu coś zasypało, tam z kolei odsypało. Rzeka pozostaje jednak tak samo dostojna i dzika jak była. Moim zdaniem to przyrodniczy ewenement w Europie (wiecie, że pod Warszawą gniazduje kilka par bielików, a na wiślanej wyspie można o świcie spotkać łosia?).
Czas poświęciłem głównie boleniom, które zawsze były dla mnie numerem 1 na wiślanej liście. W maju było bardzo ciężko – zimna woda i stale wiejące wiatry nie ułatwiały polowania na rapy. Udało się wydusić raptem kilka niewielkich ryb. Z końcem miesiąca sytuacja zaczęła się na szczęście normować – woda lekko się podniosła i zrobiło się znacznie cieplej. Szybko zauważyły to bolenie, które zaczęły normalnie żerować i lepiej brać. Wytypowałem więc sobie kilka „rapowych” miejsc położonych blisko Warszawy i staram się je odwiedzać 2-3 razy w tygodniu po pracy. Wyniki, jak to na rybach są różne. Czasami schodzę „na zero”, a czasami udaje mi się przechytrzyć 2-3 srebrne torpedy. Brania są przepiękne, mocarne i sprawiają mi wielką radość. Można powiedzieć, że zaprzyjaźniłem się z rzeką z powrotem i wiem, że wiślane łowy wejdą na stałe w mój wędkarski grafik – nawet kiedy pandemia się skończy i znów będziemy mogli swobodnie podróżować.
Kilka razy odbyliśmy też z synem stacjonarne zasiadki na białoryb. Lubię tak łowić, a przez ostatnie 20 lat nie miałem na to w ogóle czasu. Złowiliśmy z Adasiem kilkanaście medalowych karasi (1,5kg!) oraz ślicznych, złociutkich linów.”
„Jeszcze przed początkiem pandemii w Europie udało mi się odwiedzić magiczne Jezioro Gigantów w Hiszpanii. Fantastyczna wyprawa i faktycznie gigantyczne ryby… Na pewno tam wrócę. Niestety, wirus przesunął resztę moich wiosennych zagranicznych wypraw na bliżej nieokreślone „później”. Cały wiosenny czas spędziłem więc razem z moim tatą na podwarszawskiej Wiśle. Krótkie, maksymalnie kilkugodzinne wypady nad wodę były i nadal są najlepszym lekarstwem na pandemiczną gorączkę.
Nasza „Królowa Rzek” na swoich podwarszawskich odcinkach to moim zdaniem najpiękniejsza rzeka Europy. Od kilkunastu lat podróżuję z wędką po Świecie i drugiej takiej po prostu nie ma. Dzika, tajemnicza, wielka woda. Mnogość zwierzyny, ptaków (orły, kruki, zimorodki, a nawet czarny bocian!), a w wielu miejscach na brzegach i wyspach nieprzebyte wręcz chaszcze. Czasem pokonanie 100 metrów, żeby dostać się do pojedynczej miejscówki, zajmuje kilkanaście minut (poważnie zastanawiam się czasem nad zabieraniem maczety J). Oczywiście są też tereny „zadeptane”, z łatwym dojściem do wody, takich jednak staram się unikać.
Nad rzekę chodzę jednak wędkować. Ten aspekt, jak na większości polskich łowisk, jest niestety często trudny… Ryb jest niewiele, szczególnie drapieżników, a wędkarzy i ogólnie chętnych na rybie mięso dużo. Nie zamierzam jednak narzekać. Wisła potrafi obdarzyć piękna rybą. Trafiają się wyjścia na zero, to jasne. Jeżeli jednak człowiek nauczy się gdzie, na co i jak, to z większości wędkarskich spacerów wraca się z uśmiechem. Bolenie, kilka sandaczy, kleni, wczesną wiosną piękne leszcze (największy ponad 4kg!), dwa przegrane pojedynki z poważnym sumem. Naprawdę nie było źle. Wyjście nad wodę to święto, a ryby to bonus, taka wisienka na torcie. W oczekiwaniu na pierwsze zagraniczne wędkowanie po otwarciu granic… pójdę chyba jeszcze raz nad Wisłę :-)
Jak widać i w Polsce można przeżyć miłe wędkarskie chwile. Jednak wkrótce wraca to, co najbardziej lubimy. Na pierwszy ogień idzie Szwecja. Liczymy, że jeszcze w tym roku uda się jednak pojechać również do Norwegii, a może i na jakąś egzotyczną wyprawę…
18.06.2020