Nasz blog wędkarski

Pasja to mój motor napędowy

Świąteczna rozmowa z Robertem Taszarkiem

Wywiady / Robert Taszarek / Szwecja

Robert Taszarek to jeden z najwybitniejszych polskich wędkarzy. Były zawodnik, zwycięzca Grand Prix Polski w spinningu. Wieloletni trener kadry narodowej w spinningu. Ma na swym koncie jako trener tytuły Mistrzów Świata. Od wielu lat opiekun i przewodnik polskich wędkarzy na łowiskach szwedzkich i norweskich. Oto nasz przedświąteczny wywiad z Robertem.

Robert, po kilku latach przerwy wracasz do roli opiekuna wędkarzy na imprezach Eventuru do Szwecji. Wcześniej Twoją bazą były szwedzkie szkierowe porciki Valdemarsvik i Gryt. Prowadziłaś też grupy na norweską Sulę. Gdzie będziesz pracował tym razem?

Cieszę się, że po kilkuletniej przerwie wracam do wspólnego wędkowania z klientami Eventuru. Ta przerwa kowidowa zaostrzyła tylko mój apetyt. Ale tym razem zmienił się kierunek – już nie szwedzkie szkiery, ale tym razem celuję w południową część szwedzkiej Laponii. Byłem tam w zeszłym roku, wędkowałem i zauroczyłem się tym miejscem. To wyjątkowo piękne miejsce nad znaną rzeką Vindelälven. Pełno tam ryb, a wokół dzika przyroda i brak wedkarzy.

Jak oceniasz rzekę Vindelälven?

To rzeka o wielu obliczach. Jest szeroka, czasami bardzo szeroka… Potrafi być zmienna na wielu swoich odcinkach - raz ma charakter spokojnej, nizinnej rzeki, na której wygodnie wędkuje się z łodzi, a kilometry wyżej lub niżej zmienia swój charakter - mocno przyspiesza, przewala swoje wody przez duże głazy, szypoty - jest wtedy typowo górska. Tam trzeba pływać ostrożnie, po zasięgnięciu porady u kogoś znającego to miejsce. Ale to bardzo rybna rzeka i kompletnie pozbawiona presji wędkarskiej. Taki urok tej krainy oddalonej od znanych nam dobrze łowisk południowej Szwecji.

Czy podzielasz opinię wielu wędkarzy, że wody Laponii są znacznie zasobniejsze w ryby niż południowa Szwecja?

Trudno mi się tak jednoznacznie wypowiedzieć, nie znam jeszcze tak dobrze północnej Szwecji, ale jedno jest pewne: tam są nieprzebrane ilości jezior, jeziorek, rzek czy rzeczek pozbawionych jakiejkolwiek presji wędkarskiej (byłem nad Vindelälven kilkanaście dni i wierzcie mi - poza mną i moim przyjacielem nie spotkaliśmy żadnych innych wędkarzy). Cała tamtejsza przyroda jest niemalże całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek ingerencji człowieka (poza elektrowniami wodnymi, ale nie na wszystkich rzekach). A co najważniejsze – nie ma tam tak popularnej u nas „racjonalnej gospodarki rybackiej”😊 (wybaczcie, ale musiałem tak to spuentować). Tam na jeziorach ani na rzekach nie ma gospodarczych odłowów. Łowi się ryby tylko dla siebie i nie stanowią one podstawy pożywienia - są znakomitym i cenionym dodatkiem, szczególnie łososie w okresie ich tarłowej wędrówki. Zatem wody są pozostawione całkowicie „matce naturze” i przez to intrygująco pociągające dla nas - wędkarzy.

Czym urzekła Cię jeszcze Laponia poza jej walorami wędkarskimi?

Laponia kojarzy nam się z rozległymi przestrzeniami pustkowi, nieprzebranymi zasobami lasów, jezior, rzek, bardzo słabym zaludnieniem, brakiem tłoku turystycznego, czystym powietrzem, wszechogarniającą ciszą. Jak chcesz zapomnieć na chwilę o zgiełku cywilizacji, to jest to właściwy kierunek.

Jak oceniasz wiele lat spędzonych w szwedzkich szkierach? Czy padło pod Twym okiem dużo okazowych ryb?

Szkiery to była dla mnie prawdziwa wędkarska przygoda. Wspominam je jako duże wyzwanie wędkarskie, bo każdy wyjazd był inny. Były lepsze wyprawy, ale także te, które wymagały ode mnie cierpliwości, ciągłego szukania ryb, wytrwałości. Każdy chciał bowiem połowić, a warunki są zmienne. Były też dni nieprzyzwoitej ilości brań, dużych ryb, okazów - wszystko w otoczce nieskażonej przyrody, w atmosferze wspaniałej uczty dla oczu, które syciłem pięknymi widokami szkierowego wybrzeża, jakiego u nas w Polsce nie ma. I oczywiście łowiliśmy duże ryby: grube okonie, metrowe szczupaki, ładne sandacze, jazie - nieraz w zupełnie nieoczekiwanych momentach wędkowania.

Szkiery zawsze zaskakiwały pozytywnie. Myślę, że one nadal nic nie straciły na atrakcyjności, może teraz są bardziej wymagające, bo okazałe ryby są ciągle łowione i wypuszczane, znowu łowione i wypuszczane, tak więc stały się zdecydowanie bardziej ostrożne. Teraz trzeba trochę więcej cierpliwości, aby je znaleźć i skusić do brania. Ależ czy to w wędkarstwie nie jest piękne ? Właśnie tak wypracowana ryba daje nam najwięcej satysfakcji! Znaleźć ją i znaleźć na nią sposób – oto klucz do wielkiej frajdy i dumy. Cała esencja sportowego wędkarstwa. Natomiast zasobność szkierowej wody w ryby jest nadal zdecydowanie wyższa, niż ma to miejsce na naszych łowiskach. To nie podlega kwestii.

Może opowiesz nam o jakichś ciekawych przygodach, jakie przeżyłeś na wyprawach Eventuru?

Przeżyłem naprawdę wiele przygód – pewnie kiedyś napiszę o tym książkę. Ale póki co, opiszę trzy z nich. Pierwsza miała miejsce w szkierach Valdemarsvik.

Któregoś roku pod koniec kwietnia przyjechała do mnie pierwsza grupa klientów. Niektórzy byli już tutaj kolejny raz, ale nie wszyscy. Pierwszego dnia jak zwykle z nadziejami wypłynęliśmy na wodę. Miałem w łodzi młodego wędkarza, który przyjechał po raz pierwszy w życiu na ryby do Szwecji. Był dobrze przygotowany sprzętowo i chciał szybko złowić swoja pierwszą szkierową rybę.

Podpłyneliśmy zatem pod pas trzcin, który wyglądał obiecująco. Zaczęliśmy spinningowanie. On założył jako przynętę ciężkiego, 140-gramowego dżerka „Fatso” firmy Salmo, licząc w tym miejscu na branie szczupaka. Po pierwszym rzucie, jak już skręcał przynętę do łodzi, bezpośrednio przy niej pojawiła się duża ryba zaciekawiona wielkim woblerem. Podpłynęła niespiesznie, zatrzymała się na moment, by za chwile huknąć z impetem w przynętę. Byliśmy przekonani, że to bardzo ładny szczupak. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po chwili okazało się, że to piękna bałtycka troć!!! Hol szczęśliwie zakończył się w podbieraku. Ryba została zmierzona: miała ponad 80 centymetrów! To była piękna, srebrna torpeda.

Sumując: chłopak był pierwszy raz w Szwecji na rybach, złowił w pierwszym rzucie swoją pierwszą szkierową rybę, a na dodatek była to jedna z najcenniejszych bałtyckich zdobyczy - srebrzysta troć wędrowna, a na koniec - żeby było śmieszniej - złowiona została na typowo szczupakową przynętę monstrualnych rozmiarów. Po prostu kuriozum, potwierdzające moją opinię o pozytywnie zaskakujących szkierach. Do dzisiaj pamiętam naszą radość, a zarazem zdziwienie.

Znam trochę ten smak – na Kamczatce już w pierwszym rzucie złowiłem syberyjską kundżę, czyli najcenniejszą rybę, z gatunków, na które się wybrałem. I to dużą. Byłem wtedy w niemałym szoku. Można by się zastanawiać, co z dalszą motywacją? Ale wędkarz szybko znajdzie sobie kolejne wyzwania. Niemniej takie niespodziewane sukcesy to cudowne chwile, których się nigdy nie zapomina.

No właśnie, ja też miałem kilka takich przygód. Ale tutaj doszła jeszcze ta nietypowa przynęta...

Zgadza się. Jak to się mówi: szczęka opada. A co jeszcze przeżyłeś?

Proszę bardzo, oto kolejna przygoda. Na grupówkę przyjeżdża do mnie na szkiery Gryt kilkunastu wędkarzy. W tej grupie jest też sympatyczna, młoda para. On zapalony wędkarz, ona tylko jako jego towarzyszka wyprawy.

Kolejnego, trzeciego dnia pobytu wypływają razem pospinningować. On daje jej spinning, objaśnia jak tym ma się posługiwać i po chwili zdolna dziewczyna rozpoczyna wędkowanie. Po dwóch godzinach jej przynętę atakuje duży szczupak! Trwa bardzo emocjonujący hol, słychać głośne komendy jej chłopaka, po czym ona, wystraszona wielkością ryby, prosi swego partnera aby ją podebrał. Udaje się!

Szczupak ma 106 cm!!! To jej pierwsza ryba w życiu i jak dotąd najdłuższa na tej grupówce. Ale to nie koniec tej przygody. Wieczorem do mojego domku przychodzi jeden z uczestników wyprawy i pyta się czy może mi zadać kilka pytań. Widzę, że jest poddenerwowany, poważny. Zgadzam się oczywiście i siadamy u mnie w pokoju. Kolega zadaje mi pytanie: „Panie Robercie, ja jestem już po raz siódmy w Szwecji na rybach i mimo dużej wiedzy teoretycznej o łowieniu dużych szczupaków jeszcze takiej ryby nie złowiłem. Mam na swoim koncie kilka sztuk niemal metrowych - 94, 96, 98 centymetrów, ale regulaminowej „metrówki” cały czas mi brakuje. Jestem przygotowany sprzętowo, dużo wędkuję mam naprawdę sporą teoretyczną wiedzę o zachowaniu się drapieżnych ryb, ale dotąd metrówka nie była mi dana. A tutaj przyjeżdża dziewczyna, która nigdy nie łowiła ryb i od razu łowi ponad metrowego szczupaka. Ja tego po prostu nie rozumiem i proszę mi to wyjaśnić.”

On rzeczywiście nie żartował z tymi pytaniami i spędziliśmy wtedy na dyskusji sporo czasu.

Powiem Ci szczerze – nie dziwię mu się wcale. Sam zadałem sobie wielokrotnie takie pytania, bo podobne przygody zdarzały się czasem i na moich wyprawach, gdy osoby mniej wprawne lub uczące się dopiero osiągały zaskakujące wyniki. Na przykład na Grenlandii: największą palię z naszej grupy (ponad 4 kilo!) złowiła szwedzka dziewczyna Helen, która pojechała tam ze swoim chłopakiem, aby towarzyszyć mu w wyprawie. A w naszej grupie same wielkie nazwiska, wędkarze doświadczeni i co tu dużo mówić - znakomici. Narzuca się myśl, że wędkarstwo nigdy nie było sprawiedliwe, fuksy zawsze się zdarzają, a znakomicie przygotowany musi mieć jeszcze łut szczęścia, aby trafił mu się okaz. Bo mniejszych ryb pewnie doświadczony złowi jednak więcej.

Tak, poza tym to zawsze trzeba rozpatrywać w ujęciu statystycznym, obejmującym dłuższe okresy, a nie jeden dzień czy nawet jeden wyjazd. Największa ryba może być fuksem, ale ilościowo niemal zawsze doświadczony weźmie górę. Niemniej może też się zdarzyć, że nagle objawia się ktoś o wyjątkowym talencie i czuciu przyrody. Pomimo, ze wcześniej nie łowił, „rozumie” wszystko lepiej niż niejeden stary wędkarz. Tego też nie można wykluczyć. Jest też możliwe, że ów chłopak był świetny i znakomicie podpowiadał swojej dziewczynie.

Na podstawie moich wieloletnich wyjazdów do Szwecji z kolegami muszę jednak dodać, że metrówka w końcu trafi się każdemu: jednemu na pierwszym wyjeździe, drugiemu na piątym, a trzeciemu – choćby był i bardzo dobry – dopiero na siódmym. Ale ten dzień w końcu przyjdzie. Jesteś mi winien jeszcze jedną przygodę…

Już opowiadam. Lipiec, jestem z klientami w Steigen, na norweskim łowisku ryb morskich. Jest nas trzech na łodzi. Pogoda plażowa, morze kompletnie bez fali, a my łowimy bez przekonania pilkerami na 60-metrowej głębi. Generalnie nic się nie dzieje - ryby są nieaktywne. Ja jestem na jednej stronie łodzi przy burcie, a do mnie plecami stoi inny wędkarz - na drugiej stronie łodzi przy przeciwległej burcie.

Nagle słyszę jakiś podejrzany dźwięk i wyczuwam ruch za moimi plecami. Odwracam się i widzę, tylko nogi tego wędkarza, a reszta jego ciała znajduje się już po drugiej stronie burty. Błyskawicznie dobiegam, chwytam go za nogi i razem z drugim wędkarzem wciągamy go (trzymającego ciągle w ręku swoją wędkę) na pokład. Co się stało???

Otóż okazało się, że łowiąc z uśpioną czujnością nagle miał potężne branie i wypuścił wędkę z ręki. Odruchowo chciał ją jeszcze złapać i mocno się wychylił poza burtę. Niemal wypadł, ale wędkę złapał. Dzięki naszej pomocy udało się go wciągnąć z powrotem, bo człowiek w morskim kombinezonie ma jednak mocno ograniczone ruchy i sam miałby z tym spory kłopot. Okazało się, że ryba ciągle wisiała na przynęcie i rozpoczął się hol. Mozolnie pompując kolega podholował zdobycz i wciągnęliśmy ją na pokład. Była to piękna, kilkunastokilogramowa żabnica – ryba rzadko padająca łupem wędkarzy. Sama ryba jest brzydka, niektórzy twierdzą, że ma wprost przerażający wygląd, ale kulinarnie jest bardzo ceniona jako wielki przysmak. Zatem wszystko szczęśliwie się skończyło.

Przy okazji tej historii zadam pytanie: Jakie najczęstsze błędy popełniają polscy wędkarze na skandynawskich łowiskach?

Odniosę się tu do połowów szczupaków w Szwecji, bo sam łowię te ryby najdłużej, a z klientami najczęściej. Obserwując łowiących zauważam często, że wędkarze są mało elastyczni. Poświęcają zbyt dużo czasu łowiąc blisko trzcin bo wierzą, że tam powinny być na pewno drapieżniki, a ignorują miejsca od nich oddalone. Dalej, chyba zbyt dużo uwagi przywiązują do swoich ulubionych przynęt rzadko eksperymentując z innymi.

Grzechem też jest zbyt głośne zachowanie na łodzi. Uderzenia o burtę czy dno łatwo przenoszą dźwięk do wody płosząc tym ostrożne ryby. Szczególnie ma to znaczenie na płytkiej wodzie, ale i na głębokiej wskazana ostrożność i cisza. Innym grzechem jest to, że wędkarze rzadko używają kotwicy do kotwiczenia w konkretnym miejscu. Rozumiem, że kotwica jest ciężka i trzeba się napracować przy jej obsłudze, ale żeby właściwie zaprezentować przynętę często potrzebujemy ustabilizowanej w danym miejscu łodzi (już przy sandaczach i często okoniach to elementarny wymóg!). Generalnie dryf jest wskazany przy poszukiwaniu szczupaków (choć też nie za szybki), jednak gdy ryby są zgromadzone na niewielkim obszarze i już o tym wiemy, ważne jest, aby zbyt szybko nie spływać z właściwego rewiru. Czasami stosuje się dryfkotwy, ale nie wszyscy nimi dysponują.

W komfortowym łowieniu często też przeszkadza wędkarzom zbyt duża ilość toreb, skrzynek i innych pudeł na łodzi, które tylko ograniczają bezpieczne poruszanie się oraz samo łowienie – nie mówiąc już o dotarciu z tymi pakunkami do łodzi i potem powrót z tym wszystkim do domku. Przez to urlopowy wypoczynek może stać się męką.

Sam mam zwykle sporo rzeczy, więc tu nie znajdziesz u mnie pełnego zrozumienia. Po prostu lubię to mieć. Przecież trzeba mieć również sprzęt fotograficzny (kto lubi lepszą jakość zdjęć, temu telefon nie wystarczy), prowiant, dodatkowe ubranie na wszelki wypadek, zapasową wędkę, kołowrotek… Ale przesada nie jest oczywiście wskazana, czego nie raz doświadczyłem dźwigając to wszystko, a potem cierpiąc na „korzonki”.

No właśnie. Nic dodać, nic ująć.

A co być doradził naszym wędkarzom przy przygotowaniach do wyjazdu? W kwestiach sprzętu oraz innych ważnych rzeczy do zabrania, taktyki łowienia?

Co mogę podpowiedzieć? Warto zabierać ze sobą na szwedzkie łowiska szeroki wybór różnych przynęt, ale nie zapominać o tych, które lubimy i na które mieliśmy świetne wyniki w przeszłości. W myśl zasady, że wiara w przynętę, na którą łowimy, to połowa sukcesu. Oczywiście z zastrzeżeniem, że jak nie idzie, to trzeba eksperymentować z nowymi, co już nadmieniłem wyżej.

Co do wędek, to do łowienia z łodzi lepsze i bardziej poręczne będą wędki krótsze, z kolei dłuższe, bardziej sprawdzą się w łowieniu z brzegu. Warto też zadbać o wygodny ubiór, który sprawdzi się zarówno wtedy, kiedy będzie zimno lub deszczowo, jak i przy cieplejszej aurze. Ważne jest, aby rozumieć, że w Szwecji pogoda zmienia się bardzo często, nie wolno zatem zapominać o przeciwsłonecznych okularach oraz buffie i kremie przeciw słońcu, nawet gdy rano pada deszcz i jest pochmurno, podobnie nigdy nie wolno zapominać o ubraniu przeciwdeszczowym, nawet gdy rano na niebie nie ma ani jednej chmurki. Wychodząc na ryby musimy założyć, że w ciągu dnia pogoda się zmieni. I tak zazwyczaj jest.

Co istotne, nie powinno się nastawiać na złowienie okazu za wszelką cenę. O tym już rozmawialiśmy, okaz nie jest najważniejszym wyznacznikiem klasy i sukcesu, często jest bowiem dziełem przypadku czy okoliczności od nas niezależnych. Wyjazd musi być „na luzie”, z dystansem do oczekiwań, taki daje zawsze dobre rezultaty i mile zaskakuje. Nauczmy się na każdej wyprawie dostrzegać piękno przyrody, fotografować (kto lubi), biesiadować z kolegami, zwiedzić coś ekstra - to bardzo ważne elementy zwiększające naszą przyjemność z urlopu. Ryby zwykle połowimy i tak, nie zawsze jednak będą to rekordy ilościowe i jakościowe, czasem przyjdzie trudniejszy wyjazd. Poza tym warto uczyć się od Szwedów poszanowania natury, cieszyć się każdym wędkarskim dniem. Wtedy złowione ryby będą pięknym i miłym dodatkiem, a okazy same się znajdą. Prędzej czy później.

Jeszcze względem taktyki: mogę podpowiedzieć, że każde łowisko ma swoją specyfikę – i dotyczy to zarówno miejscówek jak i przynęt, które akurat w danym miejscu sprawdzają się najbardziej. Techniki łowienia też nie są bez znaczenia, a jak chcemy szybko odnieś sukces na nieznanej wodzie, warto zawsze posłuchać co mają do powiedzenia miejscowi przewodnicy lub wędkarze. Ja osobiście nigdy nie lekceważę, co mają do powiedzenia inni i też sporo uczę się od innych.

Czy wędkarska Skandynawia jest nadal tyle warta co powiedzmy 10 lat temu, czy o ryby jednak nieco trudniej, a presja większa?

Uważam, że wędkarska Skandynawia jest cały czas bardzo atrakcyjna dla wędkarzy. Tam jest cały czas ogrom wody, na której panuje znikoma presja. A turystyka wędkarska jest mimo wszystko okresowa i nie jest w stanie naruszyć tej równowagi. Na pewno w porównaniu do tego, co było jeszcze 10 lat temu, na wielokrotnie odwiedzanych łowiskach widać różnicę w ilości łowionych okazów, ale podkreślę raz jeszcze: należy wziąć pod uwagę, że duże ryby po wypuszczeniu robią się z czasem ostrożniejsze i nie są tak bardzo chętne do brań, jak wcześniej. Ryby też się uczą i musimy się z tym pogodzić. Trzeba wytrwalej próbować, eksperymentować z przynętami, dużo pływać, spędzać więcej czasu na wodzie. Ważne, że ryby są. Gorzej, gdy już ich nie ma, tak jak na wielu naszych wodach. W Szwecji jednak ciągle są.

Aby jednak ciągle łowić te łatwiejsze ryby, o czym chyba marzy każdy z nas, powinniśmy zaglądać do coraz to nowych zakątków Szwecji - bo warto. Północ to znakomity cel. Tam jeszcze znajdziemy Szwecję sprzed lat.

Czy Szwedzi prowadzą cały czas dobrą politykę wobec swoich łowisk i generalnie przyrody? Czy doradziłbyś im jakieś zmiany?

Szwedzi jako potomkowie Wikingów mają w genach przekonanie, że są nierozerwaną częścią natury i już od przedszkola uczą swoje dzieci poszanowania dla przyrody. Są wrażliwi na jej piękno i nie ma w tym wyjątków. To dotyczy też ich zasobów wodnych. Szwedzi dbają o to, aby korzystać z nich z umiarem i zabierać tyle ryb do konsumpcji, ile potrzebują do bieżącego spożycia – nie na zapas.

Ponadto chronią wody przed zanieczyszczeniami, dbają aby migrujące ryby mogły swobodnie poruszać się podczas swoich wędrówek, pomagają rybom w czasie ich tarła. Czy doradzałbym im jakieś zmiany? Nie, prędzej to ja życzyłbym sobie aby u nas w Polsce było takie podejście do natury, jakie mają Skandynawowie.

Co powiesz o zmianach pogodowych, czy odczuwasz je na wyprawach?

Zmiany pogodowe są zdecydowanie zauważalne. Dużo wcześniej niż kiedyś przychodzi do Szwecji wiosna, lata bywają bardzo gorące, a i jesień często się wydłuża. Wybierając się do Szwecji na wyprawę warto przed wyjazdem sprawdzić prognozowaną na kilkanaście dni pogodę, aby odpowiednio zadbać o nasz ubiór. Nieraz brakowało mi letnich elementów ubioru, jak zrobiło się na wodzie bardzo gorąco, a wędkowanie w upale zdecydowanie nie należy do przyjemności. No i komary oraz meszki, czyli dokuczliwe owady, „zabierają się” teraz za nas znacznie wcześniej niż kiedyś. Osobiście nie mam nic przeciwko tym zmianom, bo wtedy okres wędkowania w roku zdecydowanie się wydłuża. Niemniej są i minusy. W upalne lato szczupaki są znaczniej bardziej apatyczne, a okresy żeru krótsze. Na szczęście i latem zdarzają się chłodniejsze dni, a z kolei sandaczom czy okoniom upał tak nie przeszkadza, jak szczupakom.

Dodałbym jeszcze, że w Skadynawii nasilają się ostatnio gwałtowane zjawiska pogodowe, silne wichury, ulewy, burze…

Tak, burz w Szwecji teraz więcej, kiedyś nie zdarzały się prawie wcale. Dni z wysoką falą też więcej. A skaczące ciśnienie nie ma dobrego wpływu na żerowanie ryb. Cóż, to kolejne utrudnienia, z którymi musimy się mierzyć.

Jak przeżyłeś trudny kowidowy okres? Czy jeździłeś przez cały czas na ryby?

Niewątpliwie liczba moich wypraw wędkarskich uległa uszczupleniu. Ale parę wyjazdów w Polsce zaliczyłem. Nawet złowiłem całkiem sporego suma na delikatny zestaw przy okazji łowienia okoni.

Jak długo planujesz jeszcze łowić ryby? Czy jest szansa, że to hobby może Ci się znudzić?

Znudzić? Nie sądzę. Człowiek się starzeje, ale hobby nie. Dopóki zdrowie nie powie „pas”, to będę jeździł na ryby, robił swoje autorskie błystki obrotowe, interesował się nowinkami wędkarskimi, poznawał nowych ludzi, którzy tak jak ja oddali się pasji wędkowania, ciągle ulepszał swój sprzęt wędkarski. Pasja zawsze nadaje życiu motor napędowy, daje adrenalinę.

Czy masz jeszcze jakieś niezrealizowane wędkarskie marzenia?

Tak, mam jeszcze jedno niespełnione marzenie: to wyprawa wędkarska do Mongolii na tajmienie. Ciągle mam w głowie barwne opisy wypraw Jerzego Putramenta do Mongolii, jego przygody, opisy tej pięknej przyrody. Wielu moich znajomych już tam było i ich opowieści o tej magicznej krainie ciągle podsycają moją wyobraźnię. Może jeszcze kiedyś tam zawitam.

I tego Ci życzę. A przede wszystkim zdrowych i pięknych Świąt Bożego Narodzenia i wszelkiej pomyślności w Nowym Roku. Wielkich ryb, barwnych przygód. Bardzo dziękuję!

Dziękuję i ja. Pozdrawiam wszystkich klientów Eventuru oraz wszystkich polskich wędkarzy! Połamania kija!

Z Robertem Taszarkiem rozmawiał Piotr Motyka.

Galeria zdjęć




Więcej o blogu

Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!

Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.

Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.

Zapraszam serdecznie!

Siedziba biura

EVENTUR FISHING
ul. Roentgena 23 lok. 21,
02-781 Warszawa

biuro czynne od poniedziałku do piątku w godzinach 09.00-17.00

telefon: + 48 22 894 58 12
faks: + 48 22 894 58 16