Z archiwum wypraw / Piotr Motyka / Finlandia
Do Finlandii jedziemy w połowie czerwca. Naszym celem są „koski” (ang. rapids) – krótkie pstrągowe rzeki pomiędzy jeziorami, mające często charakter wód górskich. Samochodowa podróż przez kraje bałtyckie z noclegiem w Tallinnie nie nuży nas bardzo, gdyż jakość drogi jest zadowalająca, a innych aut niezbyt wiele.
Z każdym rokiem widać wyraźną poprawę w jakości nawierzchni, oddawane są też nowe odcinki dwupasmówki. Jedynym, nieistotnym "zgrzytem" w trakcie jazdy jest mandat, jaki płacimy na terytorium Łotwy. Niezbyt zresztą wysoki. Tallinn, choć zawsze piękny, wydaje nam się smutniejszy niż dawniej. Wyraźnie widać skutki kryzysu, który bardzo dotkliwie uderzył w Estonię. Ludzi na ulicach niewiele, hotel pustawy, życie nocne jakby przygasło... W Helsinkach, do których przeprawiamy się rano w dwie godziny szybkim promem, jemy szybki lunch w chińskim barze, a następnie ruszamy w dalszą drogę na północ. Na miejsce przybywamy wieczorem. Pierwszy nocleg mamy zaplanowany w pięknym fińskim domku położonym na samym brzegu jeziora Summanen. Po małym rekonesansie kładziemy się zmęczeni spać. Następnego dnia czeka nas wiele wrażeń.
Wstajemy około siódmej rano. Spieszymy się bardzo z poranną toaletą, gdyż kawę popija już czekający na nas przewodnik Markku. Po pół godzinie jesteśmy gotowi. Szybko omawiamy plan dnia: będziemy łowić na trzech różnych koskach. Pstrągi podobno biorą przyzwoicie. W każdym razie z przewodnikiem mamy duże szanse na sukcesy. W pewnym momencie Markku chwali się swym dresem z napisem na plecach „Stoczniowiec Gdańsk”. Jesteśmy całkowicie zaskoczeni. Skąd u niego ubranie zasłużonego klubu, który niegdyś był prawdziwą sportową potęgą (choćby w boksie – tam się przecież wychowali bracia Kosedowscy), ale obecnie występuje pod nazwą „Polonia Gdańsk” i czasy świetności ma już raczej za sobą? Żeby ktoś nosił dres Realu albo Manchesteru, ale - z całym szacunkiem - „Stoczniowiec”? Okazuje się, że Fin zaprzyjaźnił się niegdyś z przebywającym w Finlandii byłym siatkarzem gdańskiego klubu i otrzymał od niego w prezencie bluzę. Dziś nosi ją z dumą. To miły polski akcent, który pozwala od razu zbudować nić sympatii pomiędzy nami a fińskim przewodnikiem.
Pierwszym łowiskiem jest Riekonkoski. Ma kilkaset metrów długości i bardzo czystą, choć ciemną, rdzawobrunatną wodę. Rzeka wypływa ze sporego jeziora i pędzi z łoskotem w dół do innego jeziora, położonego sporo niżej. Pierwszy odcinek rzeki jest bardzo bystry, pełen szypotów i kaskad. Potem nurt zwalnia, a rzeka znacznie się rozszerza. Ostatni odcinek to znowu kamieniste bystrzyny. Pierwsze rzuty woblerem nie przynoszą efektu. Markku pokazuje mi, że będzie łowił na specjalną błystkę wahadłową, którą będzie starał się przytrzymywać jak najdłużej w szybkim nurcie. Mówi, że ryba musi mieć czas na dostrzeżenie przynęty i jej zaatakowanie. Prowadzenie szybkie nie ma sensu, gdyż ryba raczej nie pogoni za przynętą którą zobaczy tylko na ułamek sekundy. A w tej kipieli płynący wabik szybko znika z oczu... Rzeczywiście, już po kilku rzutach Markku zapina na swą dziwną, przypominającą łyżkę do butów błystkę 47-centymetrowego potokowca. Ja nie mogę się jakoś „wstrzelić” z moimi przynętami w łowisko. Idę więc napić się kawy odpocząć pod specjalną wiatę do biwakowania.
Po odpoczynku idę na spokojną wodę w okolicy wypływu rzeki z jeziora. Rosną tam rachityczne pojedyncze trzcinki, a więc musi być szczupak. I nie mylę się. W czterech rzutach mam cztery brania! Udaje mi się wyholować trzy zębacze o masie od jednego do dwóch kilo, a największa ryba w granicach czterech kilo uwalnia się z haka w efektownym wyskoku. Szczupaki wciągają mnie do tego stopnia, że rezygnuję na jakiś czas z łowienia pstrągów w Riekonkoski. Przez kolejną godzinę mam masę brań i wspaniałą wędkarską zabawę. Tylu szczupaków nie ma chyba w żadnym innym kraju! A na dodatek te ryby zdają się nie znać w ogóle spinningowych przynęt... Gdy wracam na miejsce spotkania moi koledzy z Markku rozpalają już ognisko. Będziemy kosztowali złowione przed chwilą ryby. Zenek z Michałem łowili w dole rzeki i udało im się złowić jednego pstrąga o długości 51 cm. Z kolei Markku dołowił jeszcze jednego prawie „pięćdziesiątaka”, więc mamy wspaniały lunch. Ryby smażone na maśle smakują wybornie.
Po obiedzie przenosimy się na Muittarinkoski. Markku jest niesamowity - już z mostu zacina pierwszego pstrąga. Dodam, że tutaj takie łowienie jest dozwolone, trudniej za to wyholować zaciętą rybę z tej wysokości rybę - trzeba zejść na dół i tam ją podebrać. Za chwilę swojego pstrąga ma Michał. Złowił go w spienionych szypotach pomiędzy głazami na przytrzymywanego w nurcie woblera. Ryba ma równe 50 centymetrów! Schodzę nad wodę i ja, po czym ustawiam się nieopodal mostu, z którego łowił Markku. Wybieram smukłego butchera Salmo, który daje się prowadzić i pracuje w miejscu w najsilniejszym nawet prądzie. Próbuję konsekwentnie obławiać niezbyt głęboką prostkę z pędzącą dość szybko wodą. Po kilku minutach mam wreszcie przytrzymanie, które po zacięciu okazuje się dorodnym pstrągiem potokowym. Ryba kręci charakterystyczne młynki i przez dłuższą chwilę nie daje się odciągnąć od nurtu. Jednak po około dwóch minutach pstrąg słabnie i po podprowadzeniu pod drewnianą belkę, na której stoję, ląduje w moim podbieraku. A więc jest! Piękny, gruby potokowiec z charakterystycznymi czerwonymi kropkami. Ma 47 centymetrów. Cieszę się niezmiernie, że i mi się udało. Pstrągi to moja wielka miłość i złowienie każdej sztuki sprawia mi nieopisaną frajdę. Markku, jak na mistrza przystało, łowi na tym miejscu jeszcze dwie ryby, a Zenek ma jedno piękne branie, lecz nie udaje mu się wyholować pstrąga.
Ostatnim punktem programu jest dzisiaj Heijostenkoski. Pamiętam tę rzekę sprzed kilku lat, kiedy łowiłem na niej w towarzystwie Jacka Kolendowicza, Karola Zacharczyka i Rafała Kowalczyka. Miałem wtedy na kiju pięknego „potoka”, na oko mógł mieć nawet 60 centymetrów, ale ryba zerwała żyłkę. Teraz postanawiam odkuć się za tamtą porażkę. Idę z Markku w dół rzeki, a reszta grupy podąża w jej górę. To jedno z najdłuższych koski jakie znam - ma dwa i pół kilometra. Pierwsze rzuty nie przynoszą efektu. Wreszcie dochodzę do napływu na mały kamienny próg wodny z niewielką kaskadą. Rzucam mojego sprawdzonego butchera i daję mu spłynąć w pobliże kamiennych głazów. W pewnym momencie spływający po powierzchni wobler atakuje spora ryba, lecz się nie zacina! Oho - myślę - mam cię! Już wiem, że duży pstrąg patroluje szeroki napływ na próg, wypatrując tam atrakcyjnych kąsków spływających z nurtem wody. „Jeśli tylko nie ukłuł się, weźmie raz jeszcze” - myślę gorączkowo.
Zmieniam teraz taktykę: rzucam wobler pod samą kamienną tamę i zaczynam ściągać go wolno do siebie nieco po skosie. Woda jest tak czysta, że pstrąg musi wypatrzyć przynętę nawet z pewnej odległości. W pewnym momencie czuję potężne szarpnięcie. Mam branie! Zacinam pstrąga i rozpoczynam hol. Jak zwykle emocje sięgają zenitu, a nogi zaczynają pode mną lekko drżeć. Oby się tylko udało - ryba jest piękna, bardzo oryginalnie ubarwiona, niemal pomarańczowa. Odciągam ją z trudem od podmytych korzeni rosnących na brzegu drzew i wyciągam wyślizgiem na płytkie miejsce, w którym stoję. Staram się robić to z czuciem, gdyż już nie raz tak ciągnięta spora ryba wyhaczała mi się w ostatniej chwili. Ale tym razem się udaje. Gdy szalejący pstrąg jest już pod moimi nogami chwytam szybkim ruchem za kark i przenoszę rybę nad brzeg. Podbieraka tym razem nie wziąłem z samochodu, aby nie czepiał się w trakcie marszu wzdłuż rzeki o krzaki i wysoką trawę. Ryba nawet teraz nie daje za wygraną - wyślizguje mi się i wypada. Na szczęście jestem już na brzegu, pstrąg upada więc w trawę! Pokonałem go. Jestem przeszczęśliwy, bo ryba spora i ma wyjątkowo piękne kolory. Okazuje się, że to największy pstrąg dnia - ma 53 centymetry. Podbiega Markku i robimy serię zdjęć.
Ryba pójdzie na kolację - bo postanowiliśmy w Finlandii do woli najeść się pstrągowych rarytasów. Ja już w każdym razie tego dnia jestem spełniony. Jutro wyruszamy nad kolejne koski w okolicach miasta Viitassaari.
Piotr Motyka
Saarijärvi, czerwiec 2009
Witam serdecznie wszystkich Wędkarskich Podróżników!
Nazywam się Piotr Motyka i jestem gospodarzem oraz redaktorem tego bloga.
Na blogu znajdziecie wiele moich tekstów, zdjęć oraz reportaży, ale także materiały autorstwa moich Kolegów „po kiju”. Część z nich prezentowana jest również na stronie fishingexplorers.com, inne tylko tutaj. Tematem są wędkarskie podróże, a wszystko adresowane jest do ludzi, którzy tak jak my je kochają.
Zapraszam serdecznie!