Ech…jak ten wyjazd smakował. Niby „zwykła” Szwecja, ale w dobie pandemii koronawirusa czekałem na pierwszą zagraniczną wyprawę jak na zbawianie. Towarzyszył mi oczywiście jak zawsze w przypadku Storsjön, świetny kolega i stały bywalec tej wody – Kamil Walicki. Nad jeziorem spędziliśmy prawie półtora tygodnia i co tu dużo mówić – połowiliśmy nieźle. Dobre były szczególnie trzy pierwsze dni przed gwałtownym załamaniem pogody, które przyniosło 15- stopniowy spadek temperatury, deszcz i porywiste wiatry. Sandacze odnaleźliśmy na blatach przy wyspach (6-10 m) oraz klasycznie na śródjeziornych górkach. W ciągu dnia łowiliśmy na coraz bardzie popularnego „verticala”, a późnym wieczorem i o świcie ustawialiśmy się na kotwicy i łowiliśmy z klasycznego opadu. Ryby brały dobrze na obie metody, a kluczowe było pilnowanie dobrej miejscówki i wyczekanie momentu aż ryby wejdą i zaczną żerować. Kilka razy nam się to udało i przeżywaliśmy przepiękne sandaczowe chwile – częste brania zanderów w przedziale 60 - 75 cm, a nawet większych. Przyłowem, jak to zwykle bywa na Storsjön, były grube okonie (45-47 cm) i szczupaki (80 – 95 cm). Kolejna wizyta na tym jeziorze utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest to bez wątpienia jedno z najciekawszych łowisk w południowej Szwecji. Gorąco je Wam polecam na następny wypad - na pewno wrócicie zadowoleni!
Pod spodem znajdziecie galerię zdjęciową z naszego pobytu, a po pełen reportaż zapraszam Was serdecznie na stronę Kamila, który wszystko ja zwykle fajnie opisał - http://kamilwalicki.pl/2020/07/09/znowu-nad-storsjon-szwecja-2020/
Maciej Rogowiecki
10.07.2020